– Nieeeee – krzyknęła, kucnęła, zakryła dłońmi oczy i płakała w głos dziewczynka, którą zobaczyłam obok gruzowiska. Szóstoklasistka ze szkoły nr 23 w Kramatorsku wie, że we wrześniu nie ma dokąd wrócić. Jej matce, która obejmuje córkę i uspokaja, po policzkach również ciekną łzy. – To też moja szkoła, kończyłam ją. Taka piękna, a niedawno jeszcze ją odremontowali – mówi mi kobieta.
Iwan też się tu uczył. Jego młodszy brat też nie będzie miał dokąd wrócić w nowym roku szkolnym, choć jest niemal pewne, że ukraińskie dzieci nie będą się uczyć stacjonarnie.
– Nie płacz, nie płacz, ja własnymi rękami odbuduję ci twoją szkołę, słyszysz? Wszyscy odbudujemy, tylko niech te ruskie gnidy się wyniosą razem ze swoim oswobodzeniem – prawie krzyczy Natasza, starsza kobieta mieszkająca obok szkoły.
Domy w sąsiedztwie zniszczonej placówki edukacyjnej nie mają dachów, okien, drzwi, a w obejściu nie ma większości płotów. To efekt niszczycielskiej siły Iskanderów, jakie uderzyły krótko po 3.00 w nocy. – To było jak trzęsienie ziemi, posypało się szkło z okien i gruz z sufitu. I za co to wszystko? – pyta Witalij, na oko ponad 70-letni mężczyzna mieszkający w domu naprzeciwko wejścia do szkoły. Albo czegoś, co wejściem było, bo jak relacjonował mi jeden ze świadków, szkoła po prostu się złożyła jak domek z kart w efekcie uderzenia, a jej środkowe skrzydło po prostu przestało istnieć.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.