Włoska polityka zawsze była trochę jak stereotypowe włoskie małżeństwo – pełna krzyków, machania rękoma i spektakularnych zwrotów akcji. W tym sensie rezygnacja Mario Draghiego z funkcji premiera zaskoczyć nie mogła. W żadnym innym kraju europejskim rządy nie upadają tak często jak w Italii. Od 1946 r. działało tam 67 gabinetów, co oznacza, że do zmiany dochodziło średnio co 414 dni. Dla porównania – w tym samym okresie w sąsiedniej Austrii rządów było 33, co oznacza, że czas trwania jednego gabinetu to przeciętnie 848 dni.
Ale też włoskie małżeństwa wcale nie rozpadają się częściej niż inne, pod tym względem to europejski średniak. Także włoska polityka kręciła się w rytmie wyznaczonym słynnym cytatem z powieści „Lampart” Giuseppe Tomasiego di Lampedusy: „Jeśli chcemy, by wszystko pozostało tak, jak jest, wszystko się musi zmienić”.
Innymi słowy, gabinety upadały regularnie, co chwila pojawiali się nowi premierzy, a mimo wszystko w kraju układało się po staremu. Na powierzchni kolejne pokolenia polityków machały rękoma przekonując do swoich racji, ale za nimi „głębokie państwo” pilnowało, żeby sprawy toczyły się zwykłymi koleinami. Lokalna specyfika włoskiej kultury politycznej.
Aż do teraz. Wszystko wskazuje na to, że odejście Mario Draghiego oznacza coś więcej niż rytualną wymianę premiera. A nawet dużo więcej. Włochy znalazły się na skraju głębokiej zmiany politycznej, być może wręcz pełnego resetu dotychczasowego status quo. Zdecydują się na niego?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.