„Kozak” z Polski plutonowym w Legionie Międzynarodowym. „Dotykaliśmy swoich głów, nóg w szoku, że żyjemy”

„Kozak” z Polski plutonowym w Legionie Międzynarodowym. „Dotykaliśmy swoich głów, nóg w szoku, że żyjemy”

Janusz Szeremeta
Janusz Szeremeta Źródło: WPROST.pl / Karolina Baca-Pogorzelska
Co może połączyć m.in. Kolumbijczyków, Amerykanów, Kubańczyków, Polaków, Francuzów i Japończyków? Wspólny wróg, czyli Rosja. Szukając porównań, mamy do czynienia ze starciem Dawida i Goliata i jednocześnie zbudowania wieży Babel. Tyle, że w niej porozumienia nie było, a tu, mimo mieszanki języków, jest. Odwiedziliśmy pluton pod dowództwem Polaka.

Skyler jest Amerykaninem z Waszyngtonu, dwa lata studiował we Wrocławiu, miał wielu kolegów Ukraińców, wojna zastała go w domu.

– Było kilka powodów, które złożyły się na decyzję o wyjeździe. Początek wojny obserwowałem w mediach społecznościowych. Widziałem smutek moich przyjaciół i ich strach. Gdy powstał Legion Międzynarodowy, byłem gotowy do wyjazdu. 1 kwietnia przyjechałem do Lwowa, tam pokierowano mnie dalej – opowiada.

Po kilku tygodniach jednak wcale nie było wiadomo, czy będzie mógł służyć dalej. 1 czerwca w bazie jego oddziału spadło pięć pocisków. Skylerowi rozerwało rękę, to było otwarte złamanie.

– Było nas trzech, siedzieliśmy przy stole, ja i dwóch Francuzów. Pociski przyleciały tak nagle, że nie było czasu na reakcję. Nie zniszczyły radia, więc mogłem wezwać pomoc. Jeden z kolegów zginął na miejscu, drugi zmarł później, ja spędziłem dwa miesiące w szpitalu, na front wróciłem 7 sierpnia. Nie, to nie była trudna decyzja. To część mojego życia – opowiada Skyler.

– Wyjechaliśmy z bazy dosłownie 10 minut wcześniej, słyszeliśmy jak lecą te pociski, potem na radiu odezwał się Skyler i natychmiast pojechaliśmy na miejsce, karetka by tam nie dojechała – relacjonuje Janusz Szeremeta, pseudonim Meta, dowódca jednego z plutonów w Legionie Międzynarodowym, tego, w którym służy m.in. Skyler.

– Gdy dotarliśmy na miejsce spokój Skylera porażał, wszystko zrelacjonował, natychmiast działaliśmy. Do mnie nie dotarło, że Wilfredo nie żyje, dopiero w aucie pytam „gdzie on jest”, a Skyler powtarza „nie żyje”. Wróciłem na miejsce, a on był rozerwany na pół, ale musiałem się upewnić, przecież to mój człowiek – opowiada Janusz.

Źródło: Wprost