Migające nerwowo światło, półmrok i wycie samolotowych silników. Wszyscy pochylamy się na siedzeniach, chowając głowy między kolana. Stewardesy krzyczą – nie ze strachu, lecz wydając polecenia. Podczas awaryjnego lądowania systemy nagłaśniające okazują się zbyt zawodne, by móc na nich polegać.
Po chwili koła uderzają twardo o nawierzchnię i dalej wszystko dzieje się bardzo szybko. Odpinamy pasy bezpieczeństwa, drzwi zostają wypchnięte i biegniemy – boso lub w skarpetach – do wyjścia. Nie zatrzymując się, prowadzeni przez stewardessę, po kolei wyskakujemy na napompowany gumowy trap i zjeżdżamy nim na ziemię. Raz, dwa, ewakuacja zakończona. Wszyscy pasażerowie są poza samolotem.
– Dziewięćdziesiąt sekund. Maksymalnie tyle powinna zająć ewakuacja – mówi Nikoletta Zima z Centrum Treningowego Wizz Air w Budapeszcie.
Nie odchylaj się do tyłu
By osiągnąć taki wynik, potrzebne są ćwiczenia. Odbywają się one regularnie w bazie szkoleniowej linii. Właśnie wziąłem w nich udział.
– Kabina do ćwiczeń to wycofany z użycia samolot Airbus – mówi Zima. – Skróciliśmy jedynie jego kadłub, tak by mieścił się w naszej hali. Wewnątrz wszystko wygląda dokładnie tak, jak w środku maszyn, którymi latają na co dzień nasi pasażerowie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.