Liban staje się bazą Al-Kaidy. Szkoda, że Europa robi tak mało, aby temu zapobiec.
Teoretycznie przedłużające się zamieszanie w Libanie to wewnętrzna sprawa tego kraju. Ale nie do końca. Pogłębiający się kryzys w Bejrucie sprawia, że kraina cedrów znajduje się coraz bliżej upadku. A takie upadłe kraje to idealna przystań dla wszelkiej maści terrorystów – wystarczy zobaczyć, ile komórek Al-Kaidy powstało w ostatnich latach w Iraku, czy Somalii. Raporty CIA coraz częściej donoszą, że w okolicach Bejrutu oraz Tripoli (drugiego co do wielkości miasta Libanu) pojawiają się przedstawiciele organizacji Osamy bin Ladena. Jeśli kryzys w tym państwie potrwa dłużej, zdobędą tam trwałe przyczółki, które bardzo trudno będzie zlikwidować.
Na uratowaniu Libanu przede wszystkim powinno zależeć Europie. Ten kraj leży w bezpośredniej bliskości naszego kontynentu i może spokojnie stanowić bazę, gdzie będą przygotowywane zamachy terrorystyczne na europejskie cele. Tymczasem u nas panuje wyjątkowy brak zainteresowania tym krajem – mimo że z państw arabskich najbliższy jest on zachodniej kulturze (określanie Bejrutu mianem "Paryża Wschodu" to nie kurtuazja). Gdyby opracować coś na kształt "Planu Marshalla" dla Libanu, za 20 lat to państwo miałoby szansę nawet stać się członkiem Unii Europejskiej. Zamiast tego staje się ono drugim Afganistanem. Czy naprawdę możemy sobie pozwolić na taką czarną dziurę tak blisko nas?