Ponad pół roku minęło od ostatniego orędzia Władimira Putina do narodu. W lutym poinformował on o uznaniu niepodległości samozwańczych republik: donieckiej i ługańskiej i zdecydował o wysłaniu wojsk na okupowane tereny Ukrainy. Kiedy pojawiły się informacje, że prezydent Rosji ponownie zabierze głos w tej formule, świat wstrzymał oddech. I musiał wstrzymywać go aż do środowego poranka, bo wystąpienie z nieznanych przyczyn odłożono w czasie.
Choć nie ma dnia od rozpoczęcia ukraińskiej kontrofensywy, w którym nie mówiłoby się o sukcesach wojsk Wołodymyra Zełenskiego, to Władimir Putin przemawiał pewnym słuszności swoich zamiarów głosem. Bez cienia emocji zapowiedział, że odniesie się do „ochrony suwerenności i integralności Rosji”. Co istotniejsze, podpisał też dekret o „częściowej mobilizacji”, który wszedł w życie 21 września.
Orędzie Putina. „Decyzja o dostarczeniu mięsa armatniego na front”
– Putin dokonał wyboru pomiędzy wycofaniem się i zakończeniem wojny, której Rosja nie wygrywa, a eskalacją. Okazało się, że mamy do czynienia z paradoksem, którego nikt się nie spodziewał. Ukraińcom może brakuje broni, ale z pewnością nie obywateli, którzy są w stanie walczyć. Rosja ma zupełnie odwrotny problem. Nie mają żołnierzy, a cały system logistyczny zawodzi – od dostarczania jedzenia po awaryjność sprzętu wojskowego. Teraz natomiast mamy do czynienia z kolejnym pomysłem, który polega na dostarczeniu „mięsa armatniego” na front. Ta decyzja obarczona jest przede wszystkim ryzykiem dla reżimu – mówi „Wprost” Robert Pszczel, dyplomata, były szef biura informacji NATO w Moskwie i ekspert Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego.