„U nas społeczeństwo jest otwarte i wygłaszane są różne opinie. Mamy do czynienia z konfliktem między prawem narodów do samostanowienia i zasadą integralności terytorialnej państw. Jeśli prawo narodów do samostanowienia będzie na serio realizowane, to w miejsce 193 państw, które wchodzą w skład ONZ, na Ziemi pojawi się ponad 500 czy 600 państw. Oczywiście, że to będzie chaos. Z tego powodu nie uznajemy ani Tajwanu, ani Kosowa, ani Południowej Osetii, ani Abchazji i wygląda na to, że ta zasada będzie stosowana także do quasi-państwowych terytoriów, jakimi w naszej opinii są Ługańsk i Donieck”.
Te słowa wygłosił prezydent Kazachstanu, Kasym-Żomart Tokajew 17 czerwca w trakcie XXV Forum Ekonomicznego w Petersburgu. Tych słów nie sposób przecenić z wielu powodów.
Kazachstan puszcza oko
Przede wszystkim Władimir Putin siedział wtedy obok Tokajewa i z kamienną twarzą słuchał, jak sojusznik grzecznie, acz stanowczo dystansuje się od jego polityki.
Nie było to jednak szczególnie szokujące, bo niepodległości tzw. republik ludowych od ośmiu lat nie uznało żadne państwo, poza samą Rosją w głośnym wystąpieniu Putina poprzedzającym o trzy dni inwazję. Nie było także szczególnie istotne to, że Tokajew nawet nie wymienił ich z nazwy, tylko posłużył się nazwami miast. Ważniejsze było to, że nazwał je terytoriami „quasi-państwowymi”, odbierając im w ten sposób jakąkolwiek legitymację.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.