Minister obrony Rosji Siergiej Szojgu zadzwonił do kilku ministrów zachodnich państw i przekonywał ich o rzekomej możliwości użycia przez Ukrainę „brudnej bomby”. Oskarżenie zostało odrzucone przez władze Ukrainy. „Fałszywe zarzuty” Moskwy we wspólnym oświadczeniu potępili również ministrowie spraw zagranicznych Francji, Wielkiej Brytanii i USA. Czym w ogóle jest „brudna bomba” i czy jest się czego bać? Wprost.pl poprosiło o komentarz gen. Stanisława Kozieja.
– „Brudna bomba” to nic innego jak połączenie zwykłego ładunku konwencjonalnego takiego jak pocisk artyleryjski, dron kamikaze, czy zwykły dynamit, z materiałem promieniotwórczym. Jego skuteczność, jeśli chodzi o siłę niszczycielską, jest taka, jak ładunku konwencjonalnego. Jeśli dynamit zostałby podłożony np. w punkcie komunikacyjnym, jak dworzec czy lotnisko, to skutek byłby w promieniu rażenia tego ładunku – tłumaczy były szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Gen. Stanisław Koziej o „brudnej bombie”
Gen. Koziej wyjaśnił, że „w istocie promień rażenia jest bardzo mały”.
– Cała siła „brudnej bomby” polega na skutkach użycia materiału promieniotwórczego i skażeniu terenu w obszarze wybuchu tego ładunku oraz ludzi, którzy mogli być w pobliżu lub dotykali rzeczy w rejonie wybuchu np. w akcji ratowniczej. Skutkiem dla ludzi dotkniętych skażeniem byłaby choroba popromienna – dodał.