Do niebezpiecznego zdarzenia z udziałem samolotu linii Easy Jet doszło w lipcu, jednak brytyjskie media, między innymi Sky News, informują o sytuacji dopiero teraz. Jak czytamy, Airbus A320 leciał z londyńskiego portu Gatwick na grecką wyspę Rodos. Na wysokości ok. 16 tys. stóp, czyli niemal 5 tys. metrów, piloci dostrzegli „niezidentyfikowany obiekt latający”, który przemieszczał się w stronę samolotu.
Piloci zgłosili kontrolerom, że widzą „czarne i kuliste” urządzenie, która ma „ramową konstrukcję”. W pewnym momencie jeden z pilotów usłyszał niepokojący dźwięk. Uznał, że dron najprawdopodobniej uderzył w samolot. Później okazało się, że mylnie zidentyfikował odgłos, jednak do zderzenia miało brakować odległości „mniejszej niż 10 stóp”, czyli poniżej 3 metrów.
Brytyjczycy prowadzą śledztwo. Sprawcy grozi więzienie
Do zdarzenia doszło około 30 kilometrów na zachód od Dover. Obecnie brytyjskie służby prowadzą śledztwo, które ma wyjaśnić, kto wypuścił drona na wysokość niemal 5 tys. metrów. Zgodnie z prawem drony w Wielkiej Brytanii nie mogą latać na wysokości większej niż 120 metrów, a do tego obowiązuje zakaz lotów dronami w pobliżu lotnisk. Sprawcy może grozić nawet 5 lat więzienia.
Brytyjski Airprox Board, który zajmuje się badaniem incydentów lotniczych, nadał zdarzeniu z udziałem samolotu Easy Jet kategorię „A”. Oznacza to, że zdaniem ekspertów istniało bardzo poważne ryzyko kolizji, która mogła uszkodzić silnik samolotu lub rozbić szybę kokpitu i skończyć się tragicznie. Przewoźnik wydał jednak komunikat, w którym uspokaja, że bezpieczeństwo pasażerów nie było zagrożone.
Czytaj też:
Samolot roztrzaskał się chwilę po lądowaniu. Na pokładzie były 173 osobyCzytaj też:
Podwójne lądowanie Polaków we Włoszech. Chwile grozy na pokładzie