Bicie, kopanie, rażenie prądem. 22-letni Ukrainiec opowiada o okrucieństwie Rosjan

Bicie, kopanie, rażenie prądem. 22-letni Ukrainiec opowiada o okrucieństwie Rosjan

Ukraińscy żołnierze
Ukraińscy żołnierze Źródło: Ministerstwo Obrony Ukrainy
– Kiedyś zaproponowano mi, żebym został kierowcą rosyjskich nadzorców, ale odmówiłem. Starałem się nie pokazywać mojego nastawienia, udawać, że mam neutralne podejście. Bo ci, którzy byli proukraińscy i aktywnie to prezentowali, byli zaciągani do piwnic i rażeni prądem – powiedział Oleg w wywiadzie dla „Wprost”. 22-letni Ukrainiec pochodzi z Chersonia, a obecnie pracuje jako wolontariusz.

Kateryna Orda, „Wprost”: Urodziłeś się w Chersoniu. Co czułeś, gdy pierwsi Rosjanie wkroczyli do twojego rodzinnego miasta?

Oleg, 22-letni wolontariusz: Nie było mnie tam, byłem w Budapeszcie. Do Ukrainy przyjechałem 28 lutego, kiedy już trwała rosyjska okupacja. W Chersoniu nie działo się wiele, ale część ludzi zaczęła się wyprowadzać, a jak ktoś aktywnie na ulicy wyrażał swój sprzeciw wobec rosyjskiej agresji, był obrzucany granatami ogłuszającymi, a potem zabierany przez rosyjskich wojskowych do okupowanych urzędów.

Kiedy podjąłeś decyzję, że chcesz pomagać jako wolontariusz?

To los tak zdecydował, nie ja. Kiedy przyjechałem do Chersonia i zamieszkałem w klasztorze, poproszono mnie, żebym pomógł przy przeprowadzaniu ewakuacji ludności cywilnej.

Wiedziałem, którą trasą najlepiej jeździć. Woziłem ludzi, rozdawałem pomoc humanitarną i naprawdę się zaangażowałem. Pierwszymi osobami, które zawiozłem na granicę z Polską, była rodzina Palestyńczyków. Student z zagranicy poprosił mnie o to, abym pomógł jego bliskim. Wsadziłem ich do samochodu i pojechaliśmy. Oprócz dorosłych była czwórka dzieci.

Utkwiły ci w pamięci też inne historie?

Raz zabrałem człowieka z Mikołajowa. Jechaliśmy przez wioskę Szewczenkowe, a gdy zbliżyliśmy się do rosyjskiego punktu kontrolnego, zobaczyliśmy ostrzelany samochód oraz pokiereszowanego cywila. Jego głowa była owinięta bandażami, przez które sączyła się krew. Okupantom powiedział jedno zdanie: „Jestem z Teodozji, mam 22 lata, nigdy nie strzelałem do ludzi i nie mam takiego zamiaru”.

W tym momencie rozpoczął się kolejny rosyjski atak, bombardowanie. Żołnierze Putina pobiegli do okopów, zeszli do kanału. Dowódca połączył się przez radio z Rosgwardią i dostał rozkaz, żeby nas zatrzymać. Dzięki Bogu, w końcu udało nam się stamtąd wyjechać. Zatrzymano nas jeszcze przy wjeździe do Chersonia, podszedł jakiś Buriat. Powiedziałem mu, że wieziemy lekarstwa. Przepuścili nas wtedy bez kontroli.

Na czym teraz się koncentrujesz?

Zajmowałem się ewakuacją, teraz jestem wolontariuszem. Leki, pieluchy, jedzenie dla dzieci – tego typu rzeczy wysyłamy i zawozimy do Chersonia. Ostatnio dostarczyłem dwie tony pomocy humanitarnej.

Jak zbieracie pomoc humanitarną?

Pomoc humanitarną zbieramy samodzielnie. Udaje nam się znaleźć coś tu, coś tam. Potem wynajmujemy autobus i dowozimy produkty do wiosek. Obecnie sporo osób się wykruszyło i musimy sobie radzić w mniejszym składzie.

Tak zwany „hype” (szum wokół – red.) na wojnę się skończył. Teraz znaleźć ochotników do pomocy jest dużo trudniej, wielu jest po prostu zmęczonych. Ja sam mam już dość tej wojny.

Jak sobie dajesz radę? To musi być trudne.

Trochę tak. Brak poczucia stabilizacji, zmiany lokalizacji. Mam dużo na głowie, ale to minimalny dyskomfort w porównaniu z tym, co przeżywają inni ludzie.

Czy byłeś już na terytoriach, które zostały wyzwolone przez ukraińskie siły zbrojne? Dużo ludzi tam zostało?

Tak, byłem. Jest tam bardzo mało ludzi, nawet po przybyciu naszych wojskowych. Wciąż wielu chce się ewakuować. Wieś Duczany jest położona w obwodzie charkowskim. Mieszkałem kiedyś tutaj. Połowa wsi została wyzwolona, a pozostała część wciąż znajduje się pod okupacją. Nie ma tam wody, światła, brakuje sprzętu.

Mam znajomych, którzy zdecydowali, że zostaną na miejscu. Są rolnikami. W domu mają coś w rodzaju sztabu z żołnierzami, medykami oraz wolontariuszami. Udaje im się przeżyć, bo używają traktora do przewożenia wody, mają też generator prądu. Pomagają mieszkańcom, jak mogą. Wszystko oczywiście robią za własne pieniądze.