Minęło właśnie 60 lat od największego kryzysu nuklearnego XX w. Na przełomie października i listopada 1962 r. Związek Radziecki zaczął rozmieszczać na Kubie rakiety z głowicami atomowymi. Amerykanie, którzy przypadkiem odkryli ten fakt, zareagowali bardzo nerwowo, eskalując sytuację i stawiając kraj na krawędzi III wojny światowej. Ostatecznie Waszyngton i Moskwa wypracowały kompromis – ale do dziś tamten kryzys uważa się za moment, kiedy świat był najbliżej konfliktu atomowego. Aż do teraz.
– Nie stanęliśmy przed perspektywą Armagedonu od czasów Kennedy'ego i kubańskiego kryzysu rakietowego – powiedział na początku października Joe Biden.
Amerykański prezydent skomentował w ten sposób groźby strony rosyjskiej dotyczące możliwości użycia przez nią broni nuklearnej w konflikcie z Ukrainą. Przy okazji jednak przypomniał o rocznicy kryzysu z 1962 r. – a także o samej Kubie. Ta wyspa, leżąca w bezpośrednim sąsiedztwie Stanów Zjednoczonych, długo uchodziła za enklawę sowietyzmu w jego najtwardszym, wręcz stalinowskim wydaniu. Ale dziś jej patron – Rosja – jest słabsza niż kiedykolwiek.
Jak to się przekłada na Kubę?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.