Kanclerz Olaf Scholz konsekwentnie pracuje nad podtrzymywaniem dwuznacznego wizerunku Niemiec jako niepewnego sojusznika, gotowego poświęcić strategiczne sojusze w imię własnych, wąsko pojętych interesów. Tym razem jego wysiłki nie dotyczą bezpośrednio Rosji, ale sprzymierzonych z Moskwą Chin, dokąd kanclerz poleciał, nie zważając na protesty partnerów z Francji ani nawet własnych koalicjantów.
Towarzysząca mu delegacja elity niemieckiego biznesu ma zabiegać o przeniesienie do Chin kluczowych gałęzi niemieckiego przemysłu. W Europie mają one problem z kryzysem energetycznym, wywołanym w dużej mierze fiaskiem niemieckiej polityki wobec Rosji.
Jak tłumaczy Scholz, pojechał do Pekinu, by pokazać, że nie da się wciągnąć w amerykańsko-chińską rywalizację. Jest to ten sam pojednawczy ton, który zrujnował reputację Niemiec jako wiarygodnego sojusznika w starciu z Rosją. Dziś gwarantem bezpieczeństwa Europy są Stany Zjednoczone, mające z kolei swój własny konflikt z Chinami.
Ogłaszanie przez Scholza neutralności w tym sporze to zagrożenie dla bezpieczeństwa Europy, osłabianie amerykańskiego sojusznika i umacnianie nie tylko Chin, ale także pozycji Rosji w Europie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.