Orichiw położony jest mniej więcej godzinę jazdy na południowy wschód od Zaporoża, jakieś 10 km dalej stacjonują już okupujący i ten obwód Rosjanie. Nie tylko stoją, ale i strzelają m.in. z okolic okupowanego Tokmaku czy Połohów. Stale. I to mimo, iż w niewielkim mieście nie ma ani jednego strategicznego obiektu wojskowego, podobnie jak w najbliższej okolicy.
– Za to jest dobra droga na Zaporoże – mówi „Wprost” Ihor Guriew, dziennikarz z Orichowa, dziś pracujący dla zaporoskiego portalu Akcent.
W mieście zna chyba każdą ulicę. Tylko dziś wielu z nich już nie ma, bo Orichiw trafił pod pełen ostrzał Rosjan. Jesteśmy tam jakieś trzy godziny, a rachubę ostrzałów tracimy tak naprawdę po kilkudziesięciu minutach.
Szefowa podwórka
Oczywiście głośnych dźwięków jest więcej, bo to co słychać na miejscu, to także praca strony ukraińskiej, czyli „wychód”. Ale logika wojenna w tym przypadku jest dość prosta – jak jest „wychód”, to niebawem będzie „przychód”. Tak się zresztą dzieje, gdy jesteśmy u Nataszy, którą przewrotnie można nazwać szefową całego podwórka.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.