Zostali w ostrzeliwanych miastach, by pomagać zwierzętom. Sytuacja jest dramatyczna

Zostali w ostrzeliwanych miastach, by pomagać zwierzętom. Sytuacja jest dramatyczna

Maryna z Orichowa opiekuje się psami i kotami
Maryna z Orichowa opiekuje się psami i kotami Źródło: WPROST.pl / Karolina Baca-Pogorzelska
Rosyjska agresja na Ukrainie to nie tylko ludobójstwo, ale także eksterminacja zwierząt. Wszelakich. Popalone konie w Hostomelu tuż po wyzwoleniu obwodu kijowskiego, czy zjadane przez robaki krowy, rozerwane przez miny na polach na deokupowanych terytoriach, to tylko wycinek cierpienia. Po 8,5 miesiąca pełnoskalowej wojny na ulicach przybywa bezpańskich zwierząt. A nadchodząca zima nie napawa w ich przypadku optymizmem. Nadzieję jak zawsze dają ludzie. Niektórzy nie wyjeżdżają z najniebezpieczniejszych terytoriów naszego sąsiada właśnie dlatego, że opiekują się czworonogami, często też tymi rannymi na wojnie.

Maryna Kowalewśka z Orichowa opiekuje się ponad dwudziestką kotów i psów. Marina Szażko z Katią Russo kilka tygodni temu ewakuowały do obwodu dniepropietrowskiego opisywane przez nas wielokrotnie schronisko z ostrzeliwanego bez przerwy Bachmutu.

Schronisko prowadzone przez Irinę w Zaporożu zmniejszyło liczbę zwierząt, bo część udało się wywieźć, ale wciąż pozostaje tam przynajmniej setka zwierząt – głównie starych, których nikt nie chce. Bez oka albo bez łapy. Albo po prostu niedołężnych.

Ołena z Nikopola też nie wyjedzie. W jej schronisku jest 250 psów, a na ulicach tysiące, bo ludzie uciekają z miasta, w którym alarm ostrzegający przed ostrzałem artyleryjskim w zasadzie się nie kończy. Z kolei w Mikołajowie czy Charkowie „psie gangi” ustawiają się w kolejkach przed sklepami licząc na miękkie serce przypadkowych ludzi (często licząc na to bardzo słusznie). Ale zimą wygłodniałe zwierzęta mogą się stać po prostu niebezpieczne. Dlatego wielu pomagają również żołnierze.

Źródło: Wprost