Według niego brytyjska polityka zagraniczna jest w punkcie zwrotnym i nadszedł czas, by stała się, jak to ujął, "bardziej bezstronna" i oparta na nowych więzach z przywódcami europejskimi, zwłaszcza prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym i kanclerz Niemiec Angelą Merkel, a także z liderami Chin i Indii.
"Bliskie stosunki Tony'ego Blaira i George'a Busha wzięły się stąd, że obaj byli przywódcami wojennymi. Z tego powodu łączyły ich intensywne emocje dodatkowo wsparte przez to, że mieli przeciwko sobie większość świata" - powiedział Malloch Brown gazecie sugerując, iż stosunki następcy Blaira - Gordona Browna z Białym Domem choć pozostaną bliskie, będą miały inne podłoże.
Wypowiedzi te zostały odczytane przez niektórych komentatorów jako próba zdystansowania się Londynu od Waszyngtonu w polityce zagranicznej. Downing Street zaprzeczył, jakoby wypowiedzi były krytyką USA.
Sam Malloch Brown podkreśla znaczenie dobrych stosunków Londynu z USA, choć odcina się od dominującej w Waszyngtonie politycznej filozofii neokonserwatyzmu wyznawanej m.in. przez Paula Wolfowitza i Donalda Rumsfelda.
Wcześniej minister ds. rozwoju międzynarodowego Douglas Alexander ostrzegł w przemówieniu przed "unilateralnym" podejściem do globalnych problemów. Zaapelował zaś o międzynarodowe podejście, co zostało odczytane jako wyrażona dyplomatycznym kodem krytyka polityki USA, akcentującej prymat odrębnych amerykańskich interesów.
Lord Malloch Brown był w przeszłości zastępcą sekretarza generalnego ONZ i krytykiem wojny w Iraku. W czasie pracy w ONZ nie układało mu się w stosunkach z ówczesnym ambasadorem USA Johnem Boltonem, jednym ze sztandarowych przedstawicieli neokonserwatyzmu.
pap, ss