– Chce pani herbaty? – zaproponowałam odruchowo, odkręcając termos. Wojna nauczyła mnie wozić termos, który ma dwa kubki, gdyż zawsze obok znajdzie się osoba, chętna na łyk czegoś ciepłego.
Lida ma 75 lat, ciężko oddycha, jej lewa ręka wyraźnie niedomaga.
– Dziękuję, nie trzeba, mam tylko dwie godziny drogi. Dwie godziny to nic. Wytrzymałam przez 20 dni bez jedzenia i wody. Jestem z Mariupola.
Milczymy obie przez chwilę. Lida wyciąga komórkę, przegląda zdjęcia i pokazuje:
– To był mój dom. Mieszkaliśmy na dziewiątym piętrze. Cztery piętra zniszczyła jedna bomba na raz. Ściany złożyły się do środka. Nasza kotka spłonęła. Taka piękna była! (głos kobiety drży). Nie ma domu. Nie ma miasta.
Kobieta przewija zdjęcia – każde prawie takie samo: zniszczenia, ruiny. I czasem ruda kotka.
– Miałam sąsiadkę – zanurza się we wspomnienia Lida. – Starsza pani, bardzo kochała życie. Zawsze dbała o zdrowie, odwiedzała lekarzy. Złamała biodro, była po operacji. Nie mogła wychodzić z mieszkania podczas nalotów. Zginęła pod gruzami.
Zginęła/zginął pod gruzami – to bardzo częsta przyczyna śmierci w Mariupolu. Ile razy to usłyszałam, pytając o znajomych!
– Co najmniej sto tysięcy ludzi zginęło w Mariupolu. Sto tysięcy cywilów! Tych, co ginęli na ulicach na początku wojny, jeszcze wrzucali do mogił zbiorowych, takie długie rowy były wykopywane – Lida macha zdrową ręką. – A tych, co zginęli pod gruzami, okupanci wywożą razem z gruzami na poligon, ślad po nich nie zostanie. Teraz burzą Teatr Dramatyczny. Po zrzuceniu bomb zacierają ślady przestępstwa.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.