Upór, z jakim Olaf Scholz stawia czoła sojuszniczej presji na większe zaangażowanie Niemiec na Ukrainie budzi coraz większą irytację członków NATO. Nie chodzi tylko o Europę Środkową, Skandynawię, USA czy Wielką Brytanię, próbujące od miesięcy nakłonić Berlin do wysłania na Ukrainę broni, koniecznej do wypędzenia Rosjan. Cierpliwość traci także Francja, dotąd sekundująca Niemcom w podtrzymywaniu agresywnego reżimu rosyjskiego.
Rząd w Paryżu zaczął jednak rozważać wysłanie Ukrainie własnych czołgów, co dodatkowo pogłębiło izolację Scholza, odmawiającego nie tylko bezpośredniej pomocy niemieckiej, ale nawet zgody na to, żeby na Ukrainę trafiły niemieckie czołgi z innych państw NATO.
Państwo, które jeszcze niedawno uważano za niekwestionowanego lidera Europy, staje się teraz dla UE i NATO poważnym obciążeniem.
Nie chodzi tylko o to, że za niemieckim przywództwem w Europie nikt już dziś nie tęskni. Ani o to, że większość sojuszników poprzestaje na oczekiwaniu, żeby Niemcy chociaż nie przeszkadzały w obronie Europy przed rosyjską agresją. Pokrętne działania Scholza doprowadziły jednak także do sytuacji, w której coraz głośniej mówi się, że Niemcom nie powinno się już nigdy pozwolić na przewodzenie czemukolwiek, co dotyczy bezpieczeństwa UE.
Dotyczy to zwłaszcza USA, które dotąd miały zwyczaj patrzeć na Europę przez pryzmat niemieckich interesów. Dziś są one jednak dramatycznie sprzeczne z oczekiwaniami większości europejskich członków NATO, co powoduje, że Biały Dom zmuszony jest poważnie zrewidować tę strategię. Jest to o tyle łatwiejsze, że Niemcy, swoimi pokrętnymi wymówkami sami tę zmianę ułatwiają.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.