Jewgienij Prigożyn – podobnie jak Władimir Putin – pochodzi z Sankt Petersburga, który w latach 1924-1991 nosił nazwę Leningrad. Prigożyn przyszedł na świat w 1961 r. Był wychowywany przez matkę oraz ojczyma. Ojciec Prigożyna zmarł wkrótce po narodzinach syna.
Prigożyn spędził ok. dekadę w kolonii karnej
Ojczym, który z zawodu był trenerem narciarstwa biegowego, próbował zaszczepić młodemu Jewgienijowi pasję do swojej dyscpliny. Bez większych skutków. Prigożyn wprawdzie ćwiczył od dziecka pod okiem ojca, a nawet ukończył szkolę sportową, ale bardziej niż do nart ciągnęło go do leningradzkiego półświatka.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już w 1979 r., tj. w wieku 18 lat, Prigożyn został skazany za rozboje i kradzieże na karę 13 lat pobytu w kolonii karnej. Wyszedł na wolność po ok. dekadzie, w 1990 r., na mocy amnestii uchwalonej przez władze walącego się w gruzy Związku Radzieckiego.
Prigożyn odnalazł się w dzikich latach 90. w Rosji
Wraz upadkiem komunistycznego imperium w 1991 r. nastał w Rosji „kapitalizm”, a właściwie chaos, z którym skorumpowane i niestabilnie politycznie władze kraju nie potrafiły sobie poradzić. Sytuację drastycznie pogorszyła wręcz erupcja zorganizowanej przestępczości.
Wystarczy wspomnieć, że w Rosji w latach 90. morderstwa biznesmenów czy przestępców – co nierzadko oznaczało tę samą osobę – było na porządku dziennym. Wystarczy przytoczyć następujące statystyki rosyjskiego MSW: w roku 1992 odnotowano w Rosji 100 zabójstw na zlecenie, w roku 1993 – 237, a w roku 1994 – ponad 400.
Co za tym idzie, prowadzenie interesu w dużym mieście bez płacenia bandytom haraczu było praktycznie niemożliwe. Prigożyn odnalazł się w tych warunkach jak ryba w wodzie. Po powrocie z kolonii karnej otworzył z ojczymem budkę, w którym sprzedawano hot-dogi.
Wkrótce Prigożyn dysponował już siecią budek, a zyski inwestował w kolejne biznesy, np. sieć sklepów spożywczych i ekskluzywne restauracje. Bez ogródek przyznał w jednym z wywiadów, że płacił petersburskim bandytom „za ochronę” i dobrze znał ich wierchuszkę.
Jak Prigożyn poznał Władimira Putina?
Najprawdopodobniej Prigożyn zostałby po prostu jednym z bogaczy, gdyby w drugiej połowie lat 90. nie otworzył w Petersburgu restauracji „New Island”, która niczym w Paryżu znajdowała się na statku, zacumowanym na przepływającej przez miasto rzece Newie. Do lokalu ściągały lokalne elity.
Renoma lokalu okazała się na tak znaczna, że w 2001 r. po raz pierwszy przybył tam Władimir Putin, który od grudnia 1999 r. zasiadał w fotelu prezydenta Rosji. Putin wielokrotnie powracał do lokalu, goszcząc w nim zagranicznych gości, np. prezydenta Francji Jacquesa Chiraca czy prezydenta Stanów Zjednoczonych George’a W. Busha.
Prigożyn postanowił wkupić się w łaski Putina i osobiście brał udział w obsłudze gości. Plan przyniósł spodziewane efekty. Niedługo potem prezydent Rosji wyprawił w restauracji „New Island” swoje urodziny, a następnie zaproponowano Prigożynowi obsługę cateringową Kremla, na co ten oczywiście skwapliwie przystał.
– Władimir Putin widział, jak zrobiłem biznes z ulicznego kramu. Widział, że nie wzbraniam się przed usługiwaniem przy stole koronowanym głowom, które przychodziły do mnie w gości. Poznaliśmy się, kiedy przyjechał do mnie z japońskim premierem Mori, następnie z Bushem – wspominał po latach Prigożyn.
Prigożyn dorobił się fortuny dzięki kontaktom z Kremlem
W 2003 r. agencja prasowa Associated Press po raz pierwszy użyła wobec Prigożyna określenia „Kucharz Putina”. Warto jednak dodać, że Prigożyn nigdy osobiście nie zajmował się gotowaniem, a co najwyżej obsługą kelnerską: nosił tace z daniami czy nalewał drinki.
Kontakty z Kremlem otworzyły drzwi na oścież dla biznesowej działalności Prigożyna, który prócz Kremla zaczął zaopatrywać w żywność również szkoły w Moskwie czy rosyjską armię. W kolejnych latach stworzył dzięki temu imperium finansowe, którego działalność objęła branże niezwiązane z gastronomią. Chodzi na na przykład o budowę „Północnego Wersalu”, czyli osiedla luksusowych domów nad Zatoką Fińską w Petersburgu.
Założenie Grupy Wagnera
Kolejny przełom w życiu Prigożyna nastąpił w 2014 r., gdy Rosja próbowała zdławić demokratyczne przemiany na Ukrainie i rozpoczęła agresję przeciwko temu krajowi. To wtedy Rosja dokonała bezprawnej aneksji Półwyspu Krymskiego i wsparła prorosyjskich separatystów w Donbasie, którzy utworzyli tzw. Doniecką i Ługańską Republikę Ludową.
Prigożyn, który był już miliarderem i plasował się w setce najbogatszych Rosjan, założył wówczas Grupę Wagnera, której członkowie odegrali istotną rolę we wspomnianych wydarzeniach. „Kucharz Putina” przez wiele lat wypierał się, że to on założył i nieprzerwanie kieruje niesławną armią najemników.
Przyznał się do tego publicznie dopiero we wrześniu ubiegłego roku. Jak tłumaczył, celem powstania Grupy Wagnera było wsparcie prorosyjskich separatystów na Ukrainie, a pozostając w cieniu chciał „chronić” wagnerowców.
„Sam wyczyściłem starą broń, sam uporządkowałem kamizelki kuloodporne i znalazłem specjalistów, którzy mogliby mi w tym pomóc. Od tego momentu, 1 maja 2014 roku, narodziła się grupa patriotów, która później została nazwana Batalionem Wagnerowskim (...) Jestem dumny, że mogłem obronić ich prawo do ochrony interesów swojego kraju” – czytamy w wydanym przez Prigożyna oświadczeniu.
Kim w takim razie był „Wagner”? To pseudonim Dmitrija Utkina, byłego oficera GRU i neonazisty, który był pierwszym dowódcą organizacji i przez wiele lat był uważany za jej twórcę.
Grupa Wagnera „po cichu” realizuje interesy Moskwy
Grupa Wagnera to de iure firma ochroniarska, a de facto prywatna armia. Warto wspomnieć o tym rozróżnieniu, gdyż formalnie funkcjonowanie prywatnych armii jest w Rosji zakazane. Jak to więc możliwe, że Kreml zgodził się na powstanie Grupy Wagnera?
Po pierwsze, organizacja niemal na pewno została utworzona z inicjatywy sztabu generalnego rosyjskiej armii. Wskazuje na to choćby fakt, że wagnerowcy szkolą się na poligonie 10 Brygady Specnazu GRU – czyli komandosów wywiadu wojskowego – w miejscowości Mołkino w Kraju Krasnodarskim w południowej części Rosji.
Po drugie, najważniejszym zleceniodawcą Grupy Wagnera jest Kreml, który wykorzystuje najemników do tajnych misji. Tłumacząc to w bardziej obrazowy sposób, zamiast rosyjskiej armii kieruje najemników do zadań w różnych częściach świata, aby ukryć w ten sposób realizację interesów Rosji w krajach Trzeciego Świata.
Zazwyczaj polega to na wspieraniu lokalnych reżimów, które w zamian oferują np. udział w zyskach z wydobycia rzadkich minerałów. Wagnerowcy byli obecni m.in. w Syrii, Sudanie, Republice Środkowoafrykańskiej, w Libii, Wenezueli czy Mozambiku.
Wagnerowcy słyną z okrucieństwa
Grupa Wagnera od samego początku bierze udział w napaści na Ukrainie, zaś w ostatnich miesiącach stała się ona istotnym komponentem rosyjskich sił inwazyjnych. To wagnerowcy wzięli na siebie główny ciężar walk podczas szturmowania Sołedaru czy Bachmutu w obwodzie donieckim, co zdziesiątkowało ich szeregi.
Do niedawna, Grupa Wagnera uchodziła za formację „elitarną” w tym znaczeniu, że niełatwo było do niej wstąpić. Selekcja była na tyle restrykcyjna, że w praktyce rekrutację przechodzili niemal wyłącznie weterani armii rosyjskiej. Z uwagi na wspomniane straty, Prigożyn zorganizował pierwszą na taką skalę od II wojny światowej akcję rekrutowania kryminalistów, osadzonych w rosyjskich więzieniach.
W zamian za podpisanie kontraktu z Grupą Wagnera na pół roku oferowano im darowanie reszty kary. Jak wynika z szacunków zachodnich służb, do końca stycznia udało się zwerbować ok. 50 tys. rosyjskich kryminalistów.
To niejedyne powody, dla których Grupa Wagnera niemal każdego dnia przewija się w nagłówkach z relacji rosyjskiej napaści na Ukrainę. Najemnicy słyną z okrucieństwa – zarówno względem cywilów, jak i swoich niesubordynowanych kompanów. Grupa Wagnera opublikowała w sieci wiele nagrań, które mają budzić grozę na samą myśl o dezercji. Na przykład w listopadzie opublikowano nagranie z egzekucji wagnerowca, któremu rozstrzaskano głowę młotem kowalskim.
Prigożyn reprezentuje rozczarowanych polityką Kremla
Prigożyn wielokrotnie krytykował publicznie władze Rosji – szczególnie ministra obrony Siergieja Szojgu – za nieudolność w prowadzeniu napaści na Ukrainę. Nie musi się obawiać, że na skutek tego „popełni samobójstwo” czy „ulegnie nieszczęśliwemu wypadkowi” nie tylko ze względu na fakt, że kieruje organizacją, która stanowi istotne wsparcie dla rosyjskiej armii.
Po 24 lutego „Kucharz Putina” stał się jednym z głównych aktorów rosyjskiej sceny politycznej, który nieformalnie reprezentuje głos środowisk, rozczarowanych „zbyt miękkim” podejściem wobec Ukrainy, przede wszystkim służb specjalnych.
W związku z tym wielokrotnie pojawiały się spekulacje, że Prigożyn zamierza utworzyć własną partię. Sam zainteresowany zaprzecza, by miał ambicje polityczne. Pozostaje pytanie, czy będzie w tym tak samo konsekwentny jak w zaprzeczaniu doniesieniom o założeniu Grupy Wagnera.
Czytaj też:
Przerażające nagranie Grupy Wagnera z egzekucji dezertera. Jewgienij Prigożyn zabrał głosCzytaj też:
Konflikt narasta. Wagnerowcy rozstrzelali portrety rosyjskich generałów