12 miesięcy. 12 koszmarnie trudnych miesięcy wypełnionych z jednej strony bólem i goryczą, a z drugiej pragnieniem walki o wolność swojego kraju. O wytyczenie proeuropejskiej drogi dla następnych pokoleń i wyrwania się, raz na zawsze, z rosyjskiego jarzma. Kumulacja różnych emocji i życie podporządkowane jednemu celowi: wypędzić okupantów. Tak wyglądał ostatni rok życia Ukraińców. To prawdziwe, a jednocześnie proste i na pewien sposób banalne podsumowanie, kryje jednak studnię cierpień, która wydaje się nie mieć dna.
Napaść Rosji na Ukrainę. „To, że będę walczył, było zapisane w moim DNA”
– O tym, że rozpoczęła się pełnowymiarowa wojna dowiedziałem się od mojej dziewczyny. Pamiętam ten moment: był 24 lutego, piąta rano. Zadzwoniła i przekazała mi, że znajomi słyszeli wybuchy. Nie wierzyłem. Uspokajałem ją. Mówiłem, że się pomylili. Naprawdę tak myślałem aż do momentu, gdy rozmawiając przez telefon, usłyszałem wybuchy za oknem. Powiedziałem jej, żeby jak najszybciej do mnie przyjechała. Potem pojechaliśmy do jej rodziców, w okolice stacji kijowskiego metra Akademmisteczko. Tam spędziliśmy noc w piwnicy. Następnego dnia wyruszyliśmy za miasto – relacjonuje w rozmowie z „Wprost” Oleksandr.
26-letni ukraiński żołnierz nie zamierzał jednak oddalać się od linii frontu na długo. Nie miał nawet chwili zawahania. Priorytetem było dla niego bezpieczeństwo jego bliskich, ale wiedział też, jaka jest jego misja.
– To, że będę walczył, było zapisane w moim DNA. Nie pojawił się nawet przebłysk myśli o ucieczce. Decyzję podjąłem jeszcze przed wybuchem wojny – mówi stanowczo.