W środę Rosjanie zbliżyli się na 700 m do ostatniej drogi do i z Bachmutu prowadzącej od Czasiw Jaru przez Chromowe. Jej ostrzał nasilił się już kilka dni wcześniej. Pod ostrzałem należy jechać do przodu na pełnej petardzie, ale stan nawierzchni jest taki, że na poboczu widać wiele porzuconych aut, inne tracą koła i zawieszenie, w pośpiechu naprawiane w sytuacji, która powoli staje się krytyczna.
Mimo to, w mieście zamieszkiwanym jeszcze przed rokiem przez ok. 75 tysięcy ludzi wciąż zostało 6-6,5 tysięcy cywilów. Wśród nich są niestety również dzieci.
– Wywiozłem całą rodzinę za Dniepr, ale ja zostałem. Czemu inni nie wyjeżdżali? Każdy ma swoje problemy, u każdego inna sytuacja. Ja na przykład zostałem, bo mam starszą i chorą mamę, która odmawia ewakuacji, bo ona jest w domu. Bo Bachmut to nasz dom – mówi Roman, który pracuje jako wolontariusz w tzw. „punkcie niezłomności” (w mieście zostały trzy takie miejsca), gdzie w ciągu dnia ludzie mogą przyjść się ogrzać, zjeść czy wypić coś ciepłego, naładować telefony czy latarki, wykąpać się, a nawet zrobić pranie.
Inny wolontariusz, Mychajło, również wysłał rodzinę w bezpieczne miejsce.
– Brat mówi, żebym jechał do niego do Kijowa. Pytam, czy będzie dla mnie jakaś praca, a on rozkłada ręce. To bardziej się przydam tutaj – tłumaczy młody mężczyzna.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.