Sąsiadami jesteśmy od 2,5 miesiąca, ale poznaliśmy się niedawno, gdy trzeba było znaleźć kogoś odpowiedzialnego za pomoc humanitarną, która jechała tu z Krakowa. Nazwy wsi nigdy w publikacjach nie wymieniam – tutejsza legenda głosi, że podobno Rosjanie na swych papierowych mapach jeszcze jej nie odkryli.
Siadamy w jego małym wiejskim domku, w piątek w blok, w którym znajduje się jego mieszkanie w Kupiańsku, uderzyły rosyjskie rakiety, ale jego mieszkanie nie zostało uszkodzone. Kupiańsk znajduje się pod silnym rosyjskim ostrzałem, w niedzielę w ataku gradami zginęła tam jedna osoba.
– Nigdy nie myślałem o wyjeździe, tam są pochowani moi rodzice, ja sam jestem z Kupiańska, a na wsi zawsze było spokojniej, można było chodzić do lasu, na ryby, ale suka wojna wszystko zmieniła – mówi Witalij, który dziś zajmuje się rozdysponowaniem pomocy humanitarnej w okolicach Kupiańska, a dawniej służył kiedyś w radzieckiej armii.
– Wtedy był to jeden kraj i taki był obowiązek. Wysłali nas na Ural, mogłem się przyjrzeć, ile mają broni. Niewyobrażalne ilości, dlatego jak teraz słyszę, że im jej brakuje, ogarnia mnie pusty śmiech. Oczywiście można dyskutować o jakości, ale na pewno nie o ilości – mówi mężczyzna.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.