W niedzielę w południe na Donbasie znów zawyły syreny. I podobnie jak w piątek nikt na nie nie zareagował, bo w obwodzie donieckim, a może nawet w całej Ukrainie, po niemal 14 miesiącach wojny większość ludzi po prostu je ignoruje. Tym razem nic nie przyleciało. Ale w piątek po południu na miasto spadło kilkanaście ruskich rakiet S-300. W pobliżu ulicy Parkowej zabiły 15 osób, w tym dwuletnie dziecko, a raniły 24 osoby. Niestety, to nie jest ostateczny bilans, bo na miejscu wciąż pracują ratownicy.
– Pizdec – mówi tylko starsza kobieta, gdy przyjeżdżam w Wielkanoc na miejsce piątkowego ataku. Mieszka w sąsiednim bloku. Ona nie ma „tylko” okien, ale żyje i ma gdzie mieszkać.
– Nie wyobrażasz sobie tego dźwięku, a potem tych krzyków – dodaje.
Nie wiem, czy sobie wyobrażam. W momencie ataku byłam na centralnym placu miasta, kilka kilometrów od ulicy Parkowej, gdzie ginęli ludzie, kilometr od miejsca innego ataku, który miał miejsce za moimi plecami, gdy relacjonowałam sytuację w mieście. Na nagraniu powiedziałam nawet, że w ostatnim czasie jest tu nawet stosunkowo spokojnie, jak na warunki Donbasu, a na pewno łatwiej niż w lecie, gdy za granicami miasta, w okolicach Rajhorodku, stała wroga artyleria prowadząc niemal stały ostrzał.
Źródło: Wprost
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.