„Demokracja jest jak jazda tramwajem: kiedy dotrzesz do swojego przystanku, to wysiadasz” – taką zaskakującą szczerością wykazał się Recep Tayyp Erdogan w wywiadzie dla gazety Milliyet w 1996 roku, kiedy był jeszcze „tylko” merem Stambułu. Dziś, po dwóch dekadach rządów w Turcji i dekadzie od kiedy skręcił w zdecydowanie autorytarną stronę, słowa te dźwięczą złowieszczo.
W niedzielę 28 maja odbędzie się w Turcji druga tura wyborów prezydenckich, której wynik zdaje się już być przesądzony. Wszystko wskazuje na to, że Erdogan z komfortowym zapasem pokona kandydata zjednoczonej opozycji Kemala Kilicdaroglu. Jeśli tak się stanie, to będzie to jasny sygnał, że tureckie społeczeństwo akceptuje taki styl sprawowania rządów i zgadza się na kolejnych pięć jazdy tramwajem z prezydentem Erdoganem, który wiezie ich w niepewną przyszłość.
Należałoby więc zapytać – dlaczego?
Dlaczego Turcy, pomimo pogłębiającego się kryzysu gospodarczego, ograniczania wolności słowa i zawłaszczania instytucji państwowych przez rządzącą partię, dalej głosują tak jak głosują?
Zacznę od samych Turków.
Źródło: Wprost
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.