Niemcom gratulujemy Merkel. Powinniśmy uczyć się od niej sztuki politycznego kompromisu.
Gdy w 2005 roku po wyborach zapadła decyzja o stworzeniu wielkiej koalicji CDU/CSU z SPD nikt nie wierzył, że przetrwa ona dłużej niż kilka miesięcy. Traktowano ją jako typowe rozwiązanie zastępcze, które ma przygotować Niemcy do przedterminowych wyborów mających wyłonić solidną większość w Bundestagu. Tymczasem stał się "cud nad Renem". Koalicja trwa – i wygląda na to, że przetrwa do następnych wyborów w 2009 roku.
Niemcy nie mają wątpliwości, że koalicja przetrwała głównie dzięki Merkel. Dlatego aż 74 proc. chce, aby zachowała ona fotel – żaden inny kanclerz nie miał tak wysokiego poparcia w środku kadencji. Te wysokie oceny to zasługa zakończonych sukcesem szczytu G8 oraz tegorocznego przewodnictwa w UE. Ale nie tylko. Merkel udało się połączyć ogień z wodą, czyli konserwatywne CDU/CSU i lewicowe SPD. Umiejętnie lawirując między dwoma sprzecznościami pani kanclerz udaje się skutecznie kierować krajem – stąd te wysokie oceny.
W Polsce nawet dwie prawicowe partie nie potrafią stworzyć koalicji rządzącej. Nikomu do głowy nie przyjdzie, że PiS mógłby dogadać się z SLD – a taką właśnie koalicję mają teraz Niemcy. W sztuce politycznego kompromisu mamy jeszcze duże zaległości. A może permanentne problemy z koalicją rządzącą rozwiązałaby premier-kobieta?