Wiele wskazuje na to, że resetu napiętych jak struna relacji USA z Chinami nie należy się spodziewać. Amerykańska administracja sugerowała taką możliwość już od jakiegoś czasu, próbując przygotować grunt pod wizytę sekretarza stanu Anthony'ego Blinkena w Pekinie. Poprzedzająca ją rozmowa telefoniczna z szefem chińskiej dyplomacji, Qin Gangiem rozwiała jednak te nadzieje.
O ile oświadczenie departamentu stanu USA po rozmowie było lakoniczne i powściągliwe, to chiński MSZ wyrzucił z siebie całą litanię zarzutów pod adresem Amerykanów i tego, jak rzekomo mieszają się w wewnętrzne sprawy Chin.
Irytacja, pobrzmiewająca w chińskich zarzutach o wspieranie niezależności Tajwanu pokazuje, że Blinken nie ugiął się pod presją Pekinu, próbującego zniechęcić USA do wspieranie niezależnej od Chin i całkowicie demokratycznej wyspy. Amerykanie dobrze zdają sobie sprawę, że Chiny wcale nie mają tak mocnych argumentów, jak wskazywałaby na to ich coraz bardziej agresywna retoryka.
Widać bowiem wyraźnie, że Pekin zmierza tą samą równią pochyłą, którą już jakiś czas temu wybrała Rosja.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.