Przypomnijmy: w ubiegły weekend Grupa Wagnera – czyli należąca do biznesmena Jewgienija Prigożyna armia najemników – ruszyła na Moskwę.
Pucz Prigożyna trwał zaledwie kilkanaście godzin
Prigożyn oskarżył szefa resortu obrony Siergieja Szojgu o piątkowy atak na pozycje wagnerowców i poprzysiągł ukaranie go. Wydawało się, że w Rosji rozpoczęła się wojna domowa, która może zakończyć się obaleniem Władimira Putina.
Jednak pucz Prigożyna zakończył się już po kilkunastu godzinach, gdy kolumny tysięcy wagnerowców znajdowały się w odległości zaledwie ok. 200 km od Moskwy. Najemnicy otrzymali od Prigożyna rozkaz powrotu do swoich baz.
Za pośrednictwem Aleksandra Łukaszenki wynegocjowano porozumienie. Jednym z jego warunków miało być umorzenie sprawy przeciwko Prigożynowi, jeśli ten uda się na Białoruś. Informację potwierdził rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow.
Rosyjskie specsłużby groziły Prigożynowi?
Dlaczego szef Grupy Wagnera wycofał się z ataku na Moskwę? Zdaniem części komentatorów, wynika to z faktu, że pucz nie spotkał się z powszechnym poparciem na szczytach władz Rosji.
Natomiast jak wynika z ustaleń brytyjskiego wywiadu, Prigożyn mógł wycofać się z uwagi na swoją rodzinę. Rosyjskie tajne służby po prostu zagroziły mu, że skrzywdzą jego bliskich.
Ponadto, brytyjski wywiad ustalił, że liczba uczestników puczu nie była tak duża, jak mogło się pierwotnie wydawać. Zamiast deklarowanych przez Prigożyna 25 tys. w rzeczywistości dysponował on jedynie ok. 8 tys. najemników. To zbyt mało, aby spodziewać się, że szturm na stolicę Rosji zakończy się sukcesem.
Czytaj też:
Rosyjskie wojsko może przejąć Grupę Wagnera. Zaskakujące doniesieniaCzytaj też:
Wielka Brytania chce być przygotowana na „nagły upadek Rosji”