Na zdjęciu widzimy Splasha. To delfin, który w lipcu ubiegłego roku zmarł w nieistniejącym już delfinarium w tureckim Marmaris. Zdjęcie pokazała nam aktywistka Tracey Özdemir, założycielka organizacji broniącej praw waleni o nazwie Media On Taiji Ocean Defenders. Dowiedziała się, że ciało delfina obłożono pojemnikami z mrożonymi rybami, by wynieść je z ośrodka pod osłoną nocy. Delfinarium w Marmaris w związku z kilkoma następującymi po sobie przypadkami śmierci delfinów zostało zamknięte, ale w tym kraju działają inne chętnie odwiedzane przez turystów. Do jednego z nich trafiły Daisy i Eva, dziecko Frosii. – Zwycięstwo było słodko-gorzkie – mówi Özdemir.
W połowie lipca portale informacyjne obiegł news o plażowiczach zaatakowanych w Japonii przez delfiny. W pobliżu popularnej plaży Suishohama w mieście Mihama w prefekturze Fukui. To piękna i popularna plaża, znana z turkusowej wody i krajobrazu, który budzi skojarzenie z Karaibami. Atak skończył się m.in. złamaniem ręki i żeber u czterech pływaków. Nie wiadomo, czy plażowicze sami szukali kontaktu z pięknymi ssakami, czy to one zaatakowały znienacka.
Jak to możliwe? Przecież pysk delfinów zawsze wygląda na uśmiechnięty. Trudno powiedzieć o nich „dzikie zwierzęta”. W rzeczywistości uśmiech delfina to anatomiczny grymas jego szczęk. – Uśmiech delfina to największe oszustwo natury. Stwarza wrażenie, że jest zawsze szczęśliwy – powiedział Ric o’Barry, były trener delfinów, założyciel organizacji non-profit Dolphin Project na rzecz zakończenia ich niewoli.
Pozorna przyjazność i podatność na tresurę to powody, dla których delfiny od lat służą ludzkiej rozrywce oraz terapii (ang. dolphin-assisted therapy). Z punktu widzenia pacjentów okazuje się ona być bez znaczenia, bo jej skuteczność została podważona przez badania naukowe. Niewykluczone, że gdyby nie surowa tresura, wiele interakcji z delfinami także skończyłoby się ugryzieniem lub uderzeniem. Do jednego z ostatnich takich ataków doszło w 2022 roku na Florydzie, gdzie delfin uderzył trenerkę na oczach publiczności.
– Premiera filmu „Flipper” w 1963 roku dokonała dzieła ekspansji delfinariów w USA i Europie. Ludzie chcieli oglądać butlonosy, które poniekąd stały się ambasadorami waleni. Jest popyt, musi być i podaż. Zaczął się delfinowy biznes – mówi Piotr Przyłucki, prezes Stowarzyszenia Castellum Nostrum, który jako student Hodowli i Biologii Zwierząt odbył staże w delfinariach, m.in. w Niemczech, Szwajcarii, USA i Japonii. – Hodowla nie była doskonała, delfiny często chorowały, dochodziło do poronień lub cielęta nie żyły długo. Jedynym rozwiązaniem było pozyskiwanie nowych zwierząt z odłowów lub rozwinięcie metod hodowlanych. Moim zdaniem działały wówczas obie drogi. Delfinaria okazały się wielomiliardową (w dolarach) gałęzią przemysłu rozrywki – opowiada. Do dziś delfiny bawią także w sieci, o czym świadczy popularność trenerki Anny Chulkovej z delfinarium w gruzińskim Batumi, na TikToku. Na jej filmach delfiny wykonują nawet coś w rodzaju tańca.