Rosjanka z Kiwszariwki: Putina udusiłabym gołymi rękoma

Rosjanka z Kiwszariwki: Putina udusiłabym gołymi rękoma

W Kiwszariwce sklepy działają, zaopatrzenie dojeżdża, ale wielu mieszkańców nie stać na robienie zakupów
W Kiwszariwce sklepy działają, zaopatrzenie dojeżdża, ale wielu mieszkańców nie stać na robienie zakupów Źródło: Wprost / Karolina Baca-Pogorzelska
Zina, gdy rozmawiamy o Rosji, prawie od razu zalewa się łzami. Jest Rosjanką. Rosjaninem był też jej mąż, który zmarł kilka lat temu. Oboje przyjechali w okolice Kupiańska 50 lat temu, do pracy. I zostali. Po rozpadzie ZSRR ani im w głowie był powrót do Rosji. I choć Zina mówi praktycznie wyłącznie po rosyjsku, stoi murem za Ukrainą, bo to jej dom. – Powiedz Polakom, że porządni Rosjanie to z Rosji dawno wyjechali. A mi jest wstyd za kraj, w którym się urodziłam – mówi starsza kobieta.

Nie planowałam jechać do Kiwszariwki, zwanej przez miejscowych Koszmariwką ze względu na naprawdę koszmarnie dziurawą drogę, jaka do niej prowadzi. Komunikacja publiczna działa w tym rejonie, ale połączeń nie jest dużo. Na przystanku stały dwie starsze kobiety z kilkoma tobołkami. Zawsze podwożę sąsiadów, gdy trzeba, zresztą każdy tu to robi, ale tych kobiet akurat nie znałam. Ale tak właśnie poznaje się wojenne historie, czasem nawet takie, które ciężko mieszczą się w głowie.

Zina przyjechała na wieś do znajomych po świeże warzywa, owoce i nabiał. W Kiwszariwce, gdzie mieszka, sklepy działają, zaopatrzenie dojeżdża, ale wielu mieszkańców zwyczajnie nie stać na robienie zakupów. Dlatego tak ważne jest, by wciąż docierała tu pomoc humanitarna, ale też to, by działał lokalny barter. Zina przywiozła koleżance to, co mogła zrobić w domu (np. zacerować ubrania czy przywieźć zapasy kaszy). W zamian zabiera to, co jeszcze rośnie w ogrodzie.

Źródło: Wprost