Nie planowałam jechać do Kiwszariwki, zwanej przez miejscowych Koszmariwką ze względu na naprawdę koszmarnie dziurawą drogę, jaka do niej prowadzi. Komunikacja publiczna działa w tym rejonie, ale połączeń nie jest dużo. Na przystanku stały dwie starsze kobiety z kilkoma tobołkami. Zawsze podwożę sąsiadów, gdy trzeba, zresztą każdy tu to robi, ale tych kobiet akurat nie znałam. Ale tak właśnie poznaje się wojenne historie, czasem nawet takie, które ciężko mieszczą się w głowie.
Zina przyjechała na wieś do znajomych po świeże warzywa, owoce i nabiał. W Kiwszariwce, gdzie mieszka, sklepy działają, zaopatrzenie dojeżdża, ale wielu mieszkańców zwyczajnie nie stać na robienie zakupów. Dlatego tak ważne jest, by wciąż docierała tu pomoc humanitarna, ale też to, by działał lokalny barter. Zina przywiozła koleżance to, co mogła zrobić w domu (np. zacerować ubrania czy przywieźć zapasy kaszy). W zamian zabiera to, co jeszcze rośnie w ogrodzie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.