Z Charkowa do Cyrkun jedzie się kwadrans – jeśli nie liczyć wojskowych kontroli i objazdów zniszczonych dróg. Wyjazd prowadzi przez Północną Saltiwkę – bloki z wielkiej płyty zniszczone i zawalone, niektóre pocisk artyleryjski trafił w jedno mieszkanie tak dokładnie, że dziura po nim wygląda jakby ktoś zabrał pojedynczą szufladkę z wielkiej komody – tylko że tę szufladkę ktoś nazywał domem.
Cyrkuny ze wsparciem Tajwanu
W samych Cyrkunach mieszka dziś 4 tys. osób – trzykrotnie mniej niż zanim rosyjskie czołgi pojawiły się na głównym skrzyżowaniu wsi, dwie-trzy godziny po przekroczeniu ukraińskiej granicy 24 lutego. W rozbitych i zawalonych domach zostali głównie starsi ludzie. Ich dzieci często już wcześniej wynosiły się do dużych miast, po wejściu rosyjskich wojsk kto mógł, opuszczał wieś.
Nie mogli lub nie chcieli głównie ci, którzy chcą umrzeć tu gdzie żyli.
– Mama urodziła się w czasie wojny i w czasie wojny umrze – mówi Maria, córka 81-letnej kobiety, która śpi w nieoświetlonym i ledwo ocieplonym pomieszczeniu dużego wiejskiego domu. Od czasu, kiedy bomby wybuchały w jej ogródku, nie ma z nią kontaktu – leży na tapczanie, a córka pilnuje tylko, żeby kobieta coś zjadła i nie dostała odleżyn.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.