Głupotą są apele o powrót demokracji w Pakistanie. Jakiej demokracji? Może tej, której tam nigdy nie było?
Pakistan czasów wojny z terroryzmem szumnie nazywano demokracją. Mówiono jednak bez wiary we własne słowa. Oto "nieliberalna demokracja", taki twór przed dojrzałą demokracją. Jej dowódcy, twardzi i ideowi generałowie, przy pomocy hojnych Amerykanów przeprowadzą ją przez morze zamętów w kierunku praworządności. Taka miała być nieuchronność dziejowa. Rzeczywistość okazała się okrutniejsza. Interesy oligarchicznych klanów mają gdzieś prawo i interes demokratyczny. W sytuacji zagrożenia władzy nie zatrzymają się przed niczym. Tak jest w Rosji, Chinach, Wenezueli, Iranie. Zamiast bogaceniu i pędowi ku wolności jest pętla układów i siatek, które nazywa się państwem. Perwez Musharraf z bohatera wojny z terroryzmem przeobraził się w międzynarodowego karła. Zrzucił maskę i nastraszył ostatnich naiwnych. Głównie Amerykanów, którzy postrzegali 60-letni kraj przez ostatnie 32 lata rządzony przez wojskowych za quasi demokrację. Nadszedł więc moment otrzeźwienia. I prosta konkluzja. Pakistan rzeczywiście stoi na granicy rozłamu i tylko wojskowi są dziś w stanie utrzymać go w jako takiej stabilności. Konkluzja jest ponura, bo nijak się ma do tezy, że wystarczy zasiać odrobinę wolności by urosła demokracja. Ziarna zostały właśnie zadeptane i na tej ziemi żadna demokracja na razie nie wyrośnie