214 – tyle wynosi na razie oficjalna liczba ofiar śmiertelnych powodzi błyskawicznej, która dotknęła Hiszpanię. DANA, czyli tzw. zimna kropla, to rodzaj burzy spowodowanej przez zimne powietrze. W ciągu zaledwie kilku godzin w regionie Walencji spadło tyle deszczu, ile normalnie jest tutaj notowane przez rok.
Hiszpania walczy z powodzią. Dramatyczny bilans ofiar
Bilans ofiar już jest tragiczny. A fatalnych wiadomości z pewnością będzie więcej, ponieważ służby dopiero zaczęły wchodzić m.in. na teren parkingu podziemnego w centrum handlowym Bonaire, gdzie według nieoficjalnych doniesień mogło być uwięzionych mnóstwo osób. Dla porównania – podczas historycznej powodzi w Walencji w 1957 roku, po której zdecydowano się przekierować sztucznie bieg rzeki i utworzyć w środku miasta Ogrody Turii, zginęło 81 osób.
Tym razem sama Walencja praktycznie nie ucierpiała z powodu powodzi. Natomiast tuż za granicami miasta sytuacja jest dramatyczna. Ulice wprost toną w błocie i śmieciach, które niosła ze sobą fala powodziowa. Na fotografiach widać niekończące się stosy porozbijanych aut. Lokale gastronomiczne i sklepy zostały kompletnie pozalewane, pracownicy wyrzucają na ulice poniszczone sprzęty, aby chociaż częściowo osuszyć wnętrza. Wiele miejsc nadal jest odciętych od świata a sytuacji nie poprawia fakt, że w nocy z niedzieli na poniedziałek 4 listopada w Hiszpanii pojawiły się kolejne silne opady deszczu.
Galeria:
Hiszpania walczy ze skutkami powodzi. Te kadry chwytają za serce
Hiszpania. Sanchez i Mazon a odpowiedzialność za powódź
Za skalę dramatu ogromną odpowiedzialność ponosi wywodzący się z Partido Popular Carlos Mazon. Szef regionu Walencji, który w przeszłości wielokrotnie poddawał w wątpliwość zagrożenie wiążące się ze zmianami klimatycznymi, po prostu zignorował prognozy mówiące o zbliżającym się żywiole. Na kilka godzin przed pojawieniem się pierwszych opadów zorganizował konferencję prasową, podczas której zapewniał obywateli, że nie mają powodów do obaw.
Mieszkańcy Walencji i okolic nie otrzymali żadnych ostrzeżeń. Dlatego też ulewa zastała ich w czasie zakupów czy na ulicach. Niektórzy widząc co się dzieje, próbowali ratować swoje auta. Myśleli, że samochody są na tyle ciężkie, że będą stanowić bezpieczne schronienie. Tymczasem w wielu przypadkach okazały się śmiertelnymi pułapkami. Do zdecydowanej większości mieszkańców ostrzeżenia w rodzaju znanych z Polski alertów RCB dotarły dopiero wtedy, gdy ich domy zalewała już woda.
Hiszpański rząd zawiódł obywateli
Krytyka spadła również na Pedro Sancheza, który nie zdecydował się na ogłoszenie stanu klęski żywiołowej i dopiero po trzech dniach wysłał w okolice Walencji dodatkową pomoc wojskową. Premier Hiszpanii tłumaczył, że początkowo nie wysłał do Walencji dodatkowych żołnierzy, ponieważ rząd lokalny musi wyrazić zgodę na ich obecność. Zgodnie z hiszpańskim prawem w tego typu sytuacjach taka zgoda nie jest jednak niezbędna. W trakcie konferencji prasowych zamiast współczucia dla ofiar, lider PSOE skupiał się głównie na przytykach pod adresem Carlosa Mazona.
Nic więc dziwnego, że Hiszpanie są po prostu wściekli na swoich polityków. Gdy szef rządu w towarzystwie króla Filipa VI i królowej Letycji pojawili się w szczególnie mocno dotkniętej powodzią Paiporcie, obywatele pokazali co myślą o działaniach władz. W kierunku hiszpańskiego premiera rzucono drewnianym kijem, który ostatecznie trafił fotografa.
Pedro Sanchez został ewakuowany przez ochroniarzy po tym, jak mieszkańcy chcieli obrzucić go błotem i nie szczędzili wulgaryzmów. W jego aucie zostały wybite szyby, natomiast nikt nie rzucał kamieniami w kierunku polityka. Na jednej z hiszpańskich ulic pojawił się transparent z napisem „Pedro, mogłeś ubrudzić sobie ręce błotem a ubrudziłeś sobie krwią”. Ostatecznie szef hiszpańskiego rządu udał się do centrum zarządzania kryzysowego, gdzie odbył specjalną naradę z parą królewską, Carlosem Mazonem oraz przedstawicielami służb.
Hiszpanie wściekli na polityków. Oszczędzają tylko króla
Atak na przedstawicieli władz nie był przejawem bezmyślnej agresji, tylko bezsilności i frustracji. Ludzki dramat stał się dla polityków okazją do kolejnych przepychanek. Z komentarzy, które zalewają hiszpańskie media społecznościowe przebija złość na Pedro Sancheza, że w obliczu tak wielkiej tragedii nie potrafił odłożyć na bok swoich partyjnych interesów oraz na Carlosa Mazona, który całkowicie zignorował zagrożenie a teraz uchyla się od odpowiedzialności.
Obywatele oszczędzają natomiast króla. Filip VI i jego żona Letycja są uważani za jedynych przedstawicieli władz, którzy w obliczu koszmaru, jaki dotknął Hiszpanię, umieli stawić czoła sytuacji i pokazać ludzką twarz. Dowodem są chociażby zdjęcia królowej Letycji, która rozmawiając z mieszkankami zalanej Paiporty nie potrafiła ukryć wzruszenia. „Lo siento, lo siento” (przepraszam – red.) – mówiła łamiącym się głosem do kobiet, które wypłakując się na jej ramieniu przyznawały, że straciły w powodzi swoich bliskich. Ubrudzony błotem król Filip VI bez wahania wszedł w tłum Hiszpanów, próbując dodać otuchy powodzianom.
W obliczu tej ogromnej tragedii po raz kolejny dała o sobie znak ludzka solidarność. Mieszkańcy zalanych miejscowości postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i nie czekając na służby, sami zaczęli walczyć z tragicznymi skutkami powodzi. Gdy tylko ogłoszono, że potrzebna jest pomoc, pod walenckim Muzeum Nauki pojawiły się nieprzebrane tłumy chętnych do sprzątania zalanych terenów.
Hiszpania jak Polska? Tak rząd walczył z powodzią
Patrząc na trudną sytuację w Hiszpanii trudno nie mieć skojarzeń z żywiołem, który w połowie września przeszedł przez Dolny Śląsk. Chociaż suma opadów w naszym kraju była znacznie niższa, niż ta w Walencji, to zaledwie kilka tygodni temu podobne kadry z całkowicie zalanymi ulicami widzieliśmy w Polsce. I podobnie jak w Walencji, również pojawiły się oskarżenia pod adresem rządzących, których obwiniano o zaistniałą sytuację.
Polityczni przeciwnicy wypominali Donaldowi Tuskowi jego zapewnienia, że „nie ma powodów do paniki”. Patrząc jednak na sytuację całościowo, polski rząd w porównaniu z hiszpańskim, stanął na wysokości zadania. Mieszkańcy miast, w których spodziewano się fali powodziowej, otrzymywali ostrzeżenia, były także liczne apele o ewakuacje z miejsc, do których zbliżał się żywioł. Do zalanych miejscowości natychmiast wysyłano służby ratunkowe oraz wojsko.
Wiadomo, że nie do wszystkich zakątków udało się dotrzeć i w wielu miejscach to mieszkańcy musieli sami usuwać skutki powodzi. Jednak dzięki zdecydowanej reakcji władz i współpracy ze służbami w naszym kraju udało się uniknąć tak tragicznego bilansu ofiar śmiertelnych, jaki mamy w Hiszpanii.
Donaldowi Tuskowi po powodzi trudno też było odmówić empatii, której zdecydowanie zabrakło Pedro Sanchezowi. Na nagraniach, które obiegły sieć widać, że premier znosił trudne rozmowy z powodzianami i nie uciekał, tak jak zrobił to szef hiszpańskiego rządu.
Czytaj też:
Hiszpania walczy ze skutkami powodzi. „Zostawili nas zupełnie samych”Czytaj też:
Dramatyczne relacje Polaków z zalanej Hiszpanii. Cmentarzyska aut i ludzie uwięzieni w garażach