Paiporta pod Walencją to niespełna 30-tysięczne miasto, które podczas ubiegłotygodniowej powodzi ucierpiało najbardziej ze wszystkich. Zginęło w nim ponad 50 osób. To prawie jedna czwarta wszystkich ofiar. Tysiące ludzi poniosły straty materialne. Wielu zostało bez dachu nad głową. Ulice w centrum miasta jeszcze długo będą nieprzejezdne. Nurt wzburzonej rzeki zniszczył most. Chwilowo to nie aż tak odczuwalna strata. I tak nie byłoby czym przez niego przejeżdżać. Woda zniszczyła większość pozostawionych w mieście aut. Zmywała je z ulic, zalewała garaże.
W zeszłą niedzielę do Paiporty przyjechała delegacja z Madrytu. Powitali ją wściekli mieszkańcy. W tłumie niósł się okrzyk „asesinos” („mordercy”). Członków delegacji obrzucono błotem i kamieniami.
Mowa o premierze Pedro Sanchezie albo którymś z ministrów? I tak, i nie. Sanchez faktycznie był wśród członków wspomnianej delegacji, ale służby szybko podjęły decyzję o jego ewakuacji. Agresja zebranych wobec premiera była tak silna, że trudno się im dziwić. Ktoś uderzył nawet samochód szefa rządu kijem.
Ale po ewakuacji Sancheza napięcia wcale nie ustały. Pozostali członkowie delegacji też musieli wysłuchiwać wyzwisk. Kamienie i kije w ruch już nie szły, ale błoto – jak najbardziej. A ci inni członkowie delegacji to, obok prezydenta Walencji Carlosa Mazona, przede wszystkim król Filip IV i jego małżonka królowa Letycja.
Rykoszetem w króla
Czym królewska para zasłużyła sobie na takie traktowanie?
– Wydaje mi się, że oberwali rykoszetem – zaznacza Maciej Pawłowski z Instytutu Nowej Europy, specjalizujący się w zagadnieniach dotyczących krajów śródziemnomorskich. – Trudno mieć w tej sytuacji pretensje do króla czy królowej. Nie posiadają oni żadnych kompetencji, z których mogliby skorzystać. Gniew skierował się w ich stronę, ponieważ byli akurat na miejscu. Pewnie każdą osobę z kręgu władz spotkałoby to samo. Poza tym przyjechali w towarzystwie Sancheza i Mazona, którzy byli faktycznymi adresatami zarzutów – dodaje ekspert.
Jednocześnie uważa, że na tej sytuacji król może tylko zyskać.
– Kiedy emocje opadną, Hiszpanie zdadzą sobie sprawę, że nie mógł zrobić nic więcej. A samo to, że przyjechał do Paiporty, rozmawiał z ludźmi, pocieszał ich, opinia publiczna uzna za ruch godny docenienia – ocenia Pawłowski.
Wbrew temu, na co wskazywałyby obrazki spod Walencji, w Hiszpanii wcale nie panuje niechęć wobec monarchii.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.