W kenijskim parlamencie, w kórym opozycja ma więcej miejsc, żadna partia nie ma większości dwóch trzecich, potrzebnej do wybrania przewodniczącego Zgromadzenia Narodowego w pierwszej rundzie. W trzeciej rundzie potrzebna już była zwykła większość.
Było to pierwsze posiedzenie parlamentu Kenii, od kiedy ogłoszono wyniki wyborów prezydenckich i doszło do krwawych zamieszek, w których zginęło co najmniej 612 osób, a setki tysięcy zostało bez dachu nad głową.
Posiedzenie było bardzo burzliwe. Opozycja zapowiedziała, że rządy niedawno wybranego prezydenta Mwai Kibakiego, który - według niej - ukradł głosy, będą bardzo utrudnione. Doszło nawet do bijatyki między deputowanymi rywalizujących ze sobą partii. Ze względu na ostatnie wydarzenia wokół budynku rozmieszczono wojsko; zablokowano też niektóre drogi w okolicy parlamentu.
Na wtorkowym posiedzeniu parlamentu po raz pierwszy spotkali się Kibaki i jego rywal w wyborach - lider opozycji Raila Odinga, który oskarżył Kibakiego o fałszerstwa wyborcze. Według oficjalnych rezultatów Kibaki uzyskał poparcie 4,58 mln uprawnionych, Odinga - 4,35 mln. Różnica nie przekracza więc 300 tysięcy głosów.
Odinga odrzucił zaproszenie Kibakiego do rozmów w celu rozwiązania konfliktu; wysiłki mediacyjne utknęły w martwym punkcie.
Rzecznik ODM Ahmed Hashi powiedział, że udział w sesji parlamentu "nie oznacza uznania prezydentury Kibakiego".
Były sekretarz ONZ Kofi Annan - oczekiwany we wtorek w Nairobi w charakterze mediatora - przełożył swoją wizytę o kilka dni ze względu na "poważną grypę".pap, em