Bush powiedział, że aby pakiet bodźców gospodarczych był skuteczny, powinien on stanowić 1 proc. amerykańskiego produktu krajowego brutto (PKB). Doradcy Białego Domu wskazują, że w obecnej sytuacji ów 1 proc. oznaczałby ok. 145 mld dolarów.
Przemawiając w Białym Domu Bush powiedział, że gospodarka "stoi na solidnych podstawach", ale "istnieje też ryzyko" zahamowania wzrostu. Od kilku miesięcy w USA rośnie bezrobocie, wielkie korporacje, w tym niektóre banki, notują duże straty, a największym problemem jest stagnacja na rynku nieruchomości wskutek kryzysu z kredytami hipotecznymi.
Prezydent oświadczył, że administracja proponuje jednorazowe rabaty podatkowe dla obywateli oraz cięcia podatków od przedsiębiorstw, zwłaszcza małych.
Powinno to zachęcić konsumentów do zakupów, a firmy do inwestowania i zatrudniania nowych pracowników.
Wzywając obie izby Kongresu do uchwalenia odpowiednich ustaw dotyczących tego rodzaju pakietu bodźców Bush podkreślił, że musi on być "tymczasowy, wystarczająco duży, aby zmienić sytuację i wprowadzony natychmiast".
Zaznaczył też, że pakiet "nie może w żadnym razie zawierać podwyżek podatków". Zaapelował przy tym do Kongresu, aby uchwalił ustawę, na podstawie której obowiązujące na razie tylko do 2010 roku cięcia podatków obowiązywałyby na stałe.
W Kongresie - jak wynika z wypowiedzi jego przywódców - dominujący tam Demokraci skłonni są harmonijnie współpracować z Republikanami nad pakietem stymulacyjnym i szybko go uzgodnić. Nie chcą jednak zgodzić się na permanentne niskie podatki przeforsowane w ostatnich latach przez Busha.
Demokratyczni kandydaci na prezydenta, jak Hillary Clinton, oprócz ulg podatkowych proponują także pomoc dla najbiedniejszych obywateli, którzy mogą zostać najbardziej dotknięci kryzysem, np. dopłaty na ogrzewanie domów w zimie.
Propozycje prezydenta zgodne są mniej więcej zgodne z zaleceniami przedstawionymi w czwartek przez prezesa Zarządu Rezerwy Federalnej (Fed) Bena Bernanke. On także podkreślał, że pakiet pobudzenia wzrostu musi być wprowadzony w życie szybko, ale tylko na pewien czas.
Giełda, która w piątek rano w oczekiwaniu na wystąpienie Busha poszła w górę, po jego przemówieniu znowu dołowała. W czwartek wskaźnik Dow Jones na Wall Street spadł o ponad 300 punktów. Od początku roku stracił ponad 1000 punktów.
pap, ss