W partii tej senator Hillary Clinton wydaje się być w lepszej pozycji niż jej rywal Barack Obama. Wygrała w kilku wielkich stanach, jak Kalifornia i Nowy Jork, a także w niektórych stanach, gdzie można było się spodziewać zwycięstwa Obamy, jak Massachusetts, gdzie czarnoskóremu senatorowi z Illinois nie pomogło nawet poparcie popularnego senatora Edwarda Kennedy'ego.
Charyzmatyczny Obama zapisał jednak na swoją korzyść więcej stanów, co prawda na ogół mniejszych, i w sumie zdobył mniej więcej podobną liczbę delegatów co była Pierwsza Dama. Jego sztab rozesłał nawet po głosowaniach komunikaty do mediów, że zdobył więcej delegatów niż pani Clinton, chociaż było to jeszcze przed obliczeniem wszystkich głosów w Kalifornii.
Remisowa sytuacja wynika m.in. stąd, że delegatów - którzy nominują kandydata partii na prezydenta na przedwyborczej konwencji w lecie - w Partii Demokratycznej rozdziela się proporcjonalnie do odsetka otrzymanych głosów. Oznacza to, że liczy się także jak dużą przewagę zyskuje zwycięzca w danym stanie nad swoim przeciwnikiem; w Partii Republikańskiej w wielu stanach zwycięzca otrzymuje całą pulę delegatów.
Wiele przemawia za tym, że walka między Clinton i Obamą będzie się ciągnąć jeszcze wiele tygodni, a nawet miesięcy. Niektórzy obserwatorzy przewidują nawet, że rozstrzygnie się dopiero na konwencji partyjnej, co byłoby wydarzeniem niespotykanym od 40 lat. Mogą wtedy zadecydować głosy tzw. superdelegatów, czyli urzędujących polityków Partii Demokratycznej i członków jej kierownictwa, którzy też mogą głosować na konwencji.
Superwtorek pokazał, że Hillary Clinton popierana jest przede wszystkim przez kobiety, wyborców starszych, bardziej zainteresowanych sprawami gospodarczymi, a więc z uboższych warstw społecznych, Latynosów i Azjatów. Obamę popierają raczej wyborcy młodsi, zamożniejsi, lepiej wykształceni, a także Afroamerykanie.
W kręgach obserwatorów politycznych w Waszyngtonie uważa się, że czas pracuje na korzyść Obamy, ponieważ zyskuje on w bezpośrednich kontaktach z wyborcami i zbiera ostatnio więcej funduszy na kampanię wyborczą, co pozwala na zakup ogłoszeń w radio i telewizji.
W Partii Republikańskiej (GOP) senator John McCain wygrał w najważniejszych stanach, w tym w Nowym Jorku i Kalifornii i niemal wszystkich stanach północno-wschodniego wybrzeża. Zebrał ponad 600 delegatów na konwencję i ma ich obecnie ponad dwa razy więcej niż jego rywale - były gubernator Massachusetts Mitt Romney i były gubernator Arkansas Mike Huckabee.
Wśród ekspertów panuje opinia, że jego nominacja jest już praktycznie pewna. Romney, uważany za jego najgroźniejszego konkurenta, popierany przez konserwatystów w GOP, rozczarował we wtorek i w kilku stanach na południu USA, gdzie prawica jest silna, dał się wyprzedzić Huckabee.
Obecnośc w wyścigu Huckabee, któremu nie daje się szans na nominację, odbiera głosy Romneyowi, na czym korzysta McCain. Ten ostatni stara się być bardzo kurtuazyjny wobec byłego gubernatora Arkansas, obsypuje go komplementami, natomiast nie szczędzi złośliwości Romneyowi.
Jak wykazują analizy głosowania, były gubernator Massachusetts przegrał nawet wśród wyborców, dla których najważniejsza jest gospodarka, chociaż jego silną stroną miało być doświadczenie w biznesie - kierował w przeszłości dużymi korporacjami. W przeciwieństwie do McCaina, odbiera go się jednak jako słabego przywódcę, zmieniającego poglądy z oportunistycznych powodów.
Galeria:
Superwtorek
Komentatorzy zastanawiają się teraz czy McCain zjednoczy Republikanów wokół swojej osoby. Prawica w partii nadal mu nie ufa - niektórzy skrajni konserwatyści zapowiedzieli, że odmówią mu poparcia w wyborach.
pap, ss