Jak twierdzą komentatorzy, walczy nie przebierając w środkach. Jej sztab wyborczy domaga się bowiem dołączenia do jej puli także delegatów zdobytych w stanach Michigan i Floryda. Pani Clinton wygrała w tych stanach, ale Obama uważa, że byłoby to niesprawiedliwe.
Senator z Illinois nie prowadził tam bowiem kampanii wyborczej, a w Michigan jego nazwiska nie było nawet na listach do głosowania, ponieważ krajowy komitet partii odebrał tym stanom ich pule delegatów z powodu przyspieszenia przez nie terminów prawyborów bez zgody komitetu.
Przydzielenie delegatów z Michigan i Florydy senator Clinton byłoby więc - argumentują przedstawiciele kampanii Obamy - zmienianiem reguł gry w jej trakcie.
Osoby neutralne w sporze proponują, aby prawybory w Michigan i na Florydzie zorganizować jeszcze raz, z równym udziałem obojga pretendentów do Białego Domu. Działacze partii twierdzą jednak, że byłoby to zbyt kosztowne.
Tańsze są prawybory w formie "caucuses", czyli zebrań sąsiedzkich, których uczestnicy wyrażają poparcie dla kandydatów. Ale sztab Clinton opiera się temu rozwiązaniu jako faworyzującemu Obamę, który wygrał dotąd prawie wszystkie "caucuses".
Obama ma obecnie 1336 delegatów, natomiast pani Clinton - 1251. Liczby te uwzględniają także prawie 800 tzw. superdelegatów, czyli czołowych i urzędujących polityków Partii Demokratycznej - gubernatorów, członków Kongresu itp. - którzy będą głosować na konwencji, chociaż nie zostali przydzieleni poszczególnym kandydatom według wyników prawyborów.
Większość tych superdelegatów zadeklarowała wcześniej poparcie dla byłej Pierwszej Damy - stąd wlicza ich ona w poczet swoich delegatów - ale mogą oni jeszcze zmienić zdanie i na konwencji głosować za Obamą.
Przeważa opinia, że superdelegaci będą głosować na tego kandydata, który będzie miał więcej delegatów "zwykłych", albo uzyska większy odsetek głosów bezpośrednich.
pap, ss