Przed niedzielnymi wyborami hiszpańscy konserwatyści wytoczyli najcięższą artylerię. Obarczyli rządzącą partię socjalistyczną (PSOE) Jose Luisa Rodrigueza Zapatero odpowiedzialnością za otwarcie kraju na zalew nielegalnych imigrantów i kapitulację wobec ETA (premier wbrew ponadpartyjnemu paktowi powadził rozmowy z separatystami baskijskimi, zerwał je dopiero w grudniu 2006 r., gdy ETA zabiła dwie osoby).
Zapatero oskarżano także o uprawianie polityki historycznej i opowiedzenie się po kilkudziesięciu latach po jednej ze stron wojny domowej 1936-39, oraz o niewłaściwą politykę gospodarczą – rozwijająca się w zawrotnym tempie hiszpańska gospodarka pod jego rządami zwolniła z 4 do 2 proc.
Nawet Kościół po raz pierwszy włączył się w kampanię wyborczą. Choć nie wymienił z nazwy żadnej partii, w 10-punktowym dokumencie Komisja Stała Episkopatu ostro skrytykowała większość działań rządu twierdząc, że osłabia hiszpańską demokrację i wartości rodzinne m.in. popierając małżeństwa homoseksualne. Przywódca opozycyjnej Partii Ludowej Mariano Rajoy’a robił wszystko, co było w jego mocy, by wybory parlamentarne były plebiscytem popularności dla rządu Zapatero.
Premierowi udało się jednak wyjść z nich obronną ręką. Jego rodacy powiedzieli mu "tak", dając w ten sposób do zrozumienia, że dojrzeli do rozmów o historii własnego kraju, choć może to wywoływać burze, że nie chcą się całkowicie zamykać na rozmowy z separatystami, że są przeciwni zamknięciu kraju dla imigrantów, a także że chcą większego rozdziału Kościoła od państwa. Ale nie jest to "tak" bezwarunkowe – PSOE zdobyła 169 miejsc w 350-osobowym Kongresie Deputowanych, niższej izbie Kortezów. To co prawda o pięć więcej niż w poprzednich wyborach, ale do samodzielnego rządzenia socjalistom zabrakło pięciu głosów i będą musieli znaleźć sobie koalicjanta. Przy tak niewielkiej różnicy głosów to "tak" może się też szybko zamienić w "nie", kiedy zaczną się problemy gospodarcze.
"To zwycięstwo idei polityki, która nie boi się dialogu i pluralizmu, polityki jedności i odrzucania antagonizmów" – oznajmił tuż po ogłoszeniu wyników José Blanco, rzecznik socjalistów.
Jednak niezależnie od wyniku, hiszpańskie wybory były przede wszystkim wielkim świętem demokracji – głosować poszło aż 74 proc. obywateli.
Nawet Kościół po raz pierwszy włączył się w kampanię wyborczą. Choć nie wymienił z nazwy żadnej partii, w 10-punktowym dokumencie Komisja Stała Episkopatu ostro skrytykowała większość działań rządu twierdząc, że osłabia hiszpańską demokrację i wartości rodzinne m.in. popierając małżeństwa homoseksualne. Przywódca opozycyjnej Partii Ludowej Mariano Rajoy’a robił wszystko, co było w jego mocy, by wybory parlamentarne były plebiscytem popularności dla rządu Zapatero.
Premierowi udało się jednak wyjść z nich obronną ręką. Jego rodacy powiedzieli mu "tak", dając w ten sposób do zrozumienia, że dojrzeli do rozmów o historii własnego kraju, choć może to wywoływać burze, że nie chcą się całkowicie zamykać na rozmowy z separatystami, że są przeciwni zamknięciu kraju dla imigrantów, a także że chcą większego rozdziału Kościoła od państwa. Ale nie jest to "tak" bezwarunkowe – PSOE zdobyła 169 miejsc w 350-osobowym Kongresie Deputowanych, niższej izbie Kortezów. To co prawda o pięć więcej niż w poprzednich wyborach, ale do samodzielnego rządzenia socjalistom zabrakło pięciu głosów i będą musieli znaleźć sobie koalicjanta. Przy tak niewielkiej różnicy głosów to "tak" może się też szybko zamienić w "nie", kiedy zaczną się problemy gospodarcze.
"To zwycięstwo idei polityki, która nie boi się dialogu i pluralizmu, polityki jedności i odrzucania antagonizmów" – oznajmił tuż po ogłoszeniu wyników José Blanco, rzecznik socjalistów.
Jednak niezależnie od wyniku, hiszpańskie wybory były przede wszystkim wielkim świętem demokracji – głosować poszło aż 74 proc. obywateli.