Po czterech latach głębokich podziałów, oskarżeń i napięć nawet wokół polityki zagranicznej i walki z terroryzmem, tworzących obraz „pękniętej Hiszpanii", za Pireneje wraca klimat konsensu i szukania wspólnych celów w polityce. Nie dlatego, że konserwatystów przestały nagle obchodzić kontrowersyjne reformy Zapatero, od legalizacji związków homoseksualnych po umacnianie autonomii regionów. Powód jest inny: chmury nad hiszpańską gospodarką. Do końca roku jej stopa wzrostu ma spaść z 3,8 do 1,8 proc., znowu powiększa się liczba bezrobotnych, drożeją mieszkania i podstawowe artykuły. „Jeśli pan mnie zawoła, przyjdę” – zapewnia dziś premiera szef opozycji. Współczesnym politykom, także w Europie wciąż nieobca jest walka z wiatrakami. W Hiszpanii, kraju Cervantesa, Don Kichot, jak widać, dobrze ma się dziś tylko w literaturze.
Hiszpania bez Don Kichota
Dodano: / Zmieniono:
"Jestem bardziej zadowolony, niż cztery lata temu" – powiedział w piątek socjalistyczny premier Hiszpanii Jose Luis Rodriguez Zapatero, po zatwierdzeniu go na tym stanowisku przez tamtejszy parlament.
Na pierwszy rzut oka, powodów do satysfakcji miał niewiele. Mimo wygranych w marcu wyborów staje na czele rządu mniejszościowego, który zdołał uzyskać aprobatę parlamentu dopiero w drugim głosowaniu, z najmniejszym marginesem poparcia w historii hiszpańskiej demokracji. W 2004 roku jego mniejszościowy gabinet miał zagwarantowane wsparcie radykalnej lewicy i nacjonalistów. Teraz przy każdej propozycji ustawodawczej będzie musiał zabiegać o głosy innych ugrupowań. Jednak w Madrycie, zamiast rozdzierania szat, częściej mówi się o „nowych czasach" i „świeżym powiewie” w polityce. Co więcej, opinie takie wygłasza największa siła pozycji, konserwatywna Partia Ludowa (PP). Konserwatyści nie głosowali za nowym gabinetem, jednak podczas debaty nad rządowym programem ich przywódca Mariano Rajoy i Zapatero nie wyglądali wcale na nieprzejednanych wrogów. Nie strzelali do siebie z ciężkich dział, lecz wyrażali wolę porozumienia w ważnych dla kraju sprawach.