Łatynina mówiła o tym w sobotę wieczorem w swojej cotygodniowej audycji w radiu Echo Moskwy. Jej zapis ukazał się w poniedziałek na stronie internetowej moskiewskiej rozgłośni.
Według dziennikarki, na ingerencję tę złożyła się "gorączkowa, wahadłowa dyplomacja wielu ludzi, w tym (przedstawiciela Departamentu Stanu USA) Matthew Bryzy, który jeździł tam i z powrotem".
Dziennikarka poinformowała, że wróciła właśnie z Gruzji, gdzie przedstawiono jej poufne dane, z których wynika, że w nocy z 8 na 9 maja Rosja zamierzała wysadzić desant w górnej (południowej) części wąwozu Kodori. Jest to jedyna część Abchazji, kontrolowana przez siły gruzińskie.
"Dlaczego z 8 na 9 maja? Przypominam, że przed 8 maja - 7 maja - u nas była inauguracja (prezydenta Dmitrija Miedwiediewa). A 21 maja w Tbilisi miały być wybory. Jeśli przed głosowaniem wybuchłaby wojna, to byłby taki bałagan, w którym mogło się zdarzyć wszystko, w tym coś tak nieprawdopodobnego jak zwycięstwo gruzińskiej opozycji" - powiedziała Łatynina.
Zdaniem dziennikarki, która publikuje także w opozycyjnej "Nowej Gazecie", scenariusz ten udaremniła "gorączkowa, wahadłowa dyplomacja" Zachodu.
"Najważniejsze pytanie dotyczy - naturalnie - tego, dlaczego do tego wszystkiego nie doszło? Odpowiedź jest oczywista: z powodu ingerencji Zachodu, a nawet nie tyle ingerencji Zachodu, ile wspólnego frontu młodych demokracji europejskich - Polski, Litwy, Łotwy i wszystkiego tego, co z pogardą nazywamy drobnicą" - wskazała Łatynina.
W opinii dziennikarki, "Rosja swoją polityką zagraniczną zdołała nie tylko odepchnąć od siebie te nowe kraje (Unii Europejskiej), lecz także stworzyć z nich jednolity front, jakiego nie ma wśród starych demokracji europejskich".
Według niej, wśród starych krajów UE takiego frontu nie ma dlatego, że "Francja i Niemcy uważają, iż ze strony Rosji nic im nie grozi; że z (Władimirem) Putinem spokojnie można pić herbatę i porozumiewać się w sprawie gazu. A Polska i Czechy realnie uważają, że ze strony Rosji grozi im wiele. Dlatego polskie kierownictwo - jeśli dobrze pamiętam - było w Gruzji bodaj już 6-8 razy" - dodała Łatynina.
"Jakie byłyby konsekwencje wojny?" - zapytała dziennikarka i odpowiedziała: "Pierwszy skutek - to bałagan w Gruzji. W najgorszym wypadku - bałagan, a w najlepszym - ograniczenie inwestycji. Drugi skutek - totalna destabilizacja Kaukazu. Rosja wykorzystuje Kaukaz jak współczesne Bałkany. Jeśli jednak grzmotnie w Abchazji, to kanalizację przerwie po obu stronach kaukaskiego grzbietu".
Zdaniem Łatyninej, konsekwencją tej wojny byłaby też wojna o Górski Karabach. "Azerbejdżan nie będzie mieć lepszej okazji (do odzyskania kontroli nad tym regionem), jak ten przypadek, gdy Armenia jest zablokowana, gdyż wszystkie szlaki łączące ją z Rosją przebiegają przez Gruzję" - wyjaśniła.
Prezydent Lech Kaczyński odnosząc się do doniesień "Echa Moskwy", że polska dyplomacja zapobiegała zbrojnej interwencji Rosji w Gruzji powiedział, że nie może tego "potwierdzić w sposób taki, żebyśmy mieli podobny wpływ na Rosję".
"Natomiast od początku robiliśmy wszystko, ja osobiście robiłem, żeby do żadnej tragedii tam nie doszło" - powiedział dziennikarzom prezydent podczas wizyty w Krakowie. Zapytany, czy było prawdopodobieństwo interwencji zbrojnej Lech Kaczyński powiedział: "W pewnym momencie tak".pap, em