Traktat Lizboński nie jest martwy! – to główne przesłanie "kryzysowego" szczytu Unii Europejskiej. Odrzucenie traktatu przez Irlandię i szukanie wyjście awaryjnego zdominowało debatę. Prezydent Francji, Nicolas Sarkozy dał wprost do zrozumienia, że broniąc dokumentu nie cofnie się przed politycznym szantażem.
Na szczęście w Brukseli, pomimo odosobnionych głosów nawołujących do izolacji Dublina, nie doszło do politycznego linczu na nieszczęsnym premierze Irlandii, Brianie Cowenie. Przeważyło "pewne zrozumienie dla suwerennej decyzji Irlandczyków" i szacunek dla wyników referendum. Ale nie oznacza to całkowitego uznanie irlandzkiego "nie"; gdyby tak było, traktat wylądowałby w koszu.
A tak się nie stanie bo "traktat jest odrzucony, owszem, ale nie jest martwy" – według słów prezydenta Sarkozy'ego. Słowa te zresztą do złudzenia przypominają wypowiedzi innych polityków sprzed 3 lat, że "konstytucja europejska nie jest martwa", powtarzane jak mantra. Na pytanie brytyjskiego dziennikarza, czy we Francji "nie" także oznacza "nie", prezydent odparł, że i nad Sekwaną "nie" to "nie", ale w momencie, kiedy się obejmuje przewodniczenie Unii trzeba z "nie" zrobić konstruktywną propozycję i to się właśnie nazywa brytyjskim pragmatyzmem.
Trzeba przyznać, że Nicolas Sarkozy na brak błyskotliwości nie cierpi. Ale inne jego wypowiedzi były już znacznie mniej dowcipne. Francuski prezydent, który lada chwilę obejmie przewodnictwo w UE kategorycznie stwierdził bowiem, że dopóki traktat nie zostanie przyjęty, nie ma mowy o dalszym rozszerzaniu wspólnoty. Z prawnego punktu widzenia jest to oczywiste kłamstwo, bo na mocy obowiązującego traktatu nicejskiego można przyjąć np. Chorwację, ale de facto oznacza zamrożenie procesu rozszerzania – bo do tego potrzebna jest jednomyślność. A jak wynika z wypowiedzi Sarkozego na francuskie „tak" nie ma co liczyć. Niestety głos Polski, która słusznie zresztą próbowała bronić Irlandii i przyszłych krajów kandydackich, zostanie zagłuszony pewnie przez francuskie pohukiwania. Jest to jednocześnie zapowiedź stylu francuskiej prezydencji, można się spodziewać, że Paryż będzie próbował autorytatywnie narzucać swoją decyzję.
Irlandii dano czas do październikowego szczytu na przygotowanie propozycji wyjścia z impasu. A tak zwanym międzyczasie proces ratyfikacji ma postępować w innych krajach.
Cała debata sprowadza się w sumie do zasadniczego pytania, czym powinna być wspólnota europejska: czy autentyczną, solidarną wspólnotą, której poszczególni członkowie są równi czy też klubem silnych graczy, narzucających reszcie swoje zdanie. Polska, która sama była już w pozycji outsidera zdecydowanie opowiada się za ideą unii solidarnej, nie my jednak rozdajemy karty.
Szkoda, że przez debatę traktatową rozsądna polska propozycja partnerstwa wschodniego, zaaprobowana przez UE przeszła właściwie bez echa.
A tak się nie stanie bo "traktat jest odrzucony, owszem, ale nie jest martwy" – według słów prezydenta Sarkozy'ego. Słowa te zresztą do złudzenia przypominają wypowiedzi innych polityków sprzed 3 lat, że "konstytucja europejska nie jest martwa", powtarzane jak mantra. Na pytanie brytyjskiego dziennikarza, czy we Francji "nie" także oznacza "nie", prezydent odparł, że i nad Sekwaną "nie" to "nie", ale w momencie, kiedy się obejmuje przewodniczenie Unii trzeba z "nie" zrobić konstruktywną propozycję i to się właśnie nazywa brytyjskim pragmatyzmem.
Trzeba przyznać, że Nicolas Sarkozy na brak błyskotliwości nie cierpi. Ale inne jego wypowiedzi były już znacznie mniej dowcipne. Francuski prezydent, który lada chwilę obejmie przewodnictwo w UE kategorycznie stwierdził bowiem, że dopóki traktat nie zostanie przyjęty, nie ma mowy o dalszym rozszerzaniu wspólnoty. Z prawnego punktu widzenia jest to oczywiste kłamstwo, bo na mocy obowiązującego traktatu nicejskiego można przyjąć np. Chorwację, ale de facto oznacza zamrożenie procesu rozszerzania – bo do tego potrzebna jest jednomyślność. A jak wynika z wypowiedzi Sarkozego na francuskie „tak" nie ma co liczyć. Niestety głos Polski, która słusznie zresztą próbowała bronić Irlandii i przyszłych krajów kandydackich, zostanie zagłuszony pewnie przez francuskie pohukiwania. Jest to jednocześnie zapowiedź stylu francuskiej prezydencji, można się spodziewać, że Paryż będzie próbował autorytatywnie narzucać swoją decyzję.
Irlandii dano czas do październikowego szczytu na przygotowanie propozycji wyjścia z impasu. A tak zwanym międzyczasie proces ratyfikacji ma postępować w innych krajach.
Cała debata sprowadza się w sumie do zasadniczego pytania, czym powinna być wspólnota europejska: czy autentyczną, solidarną wspólnotą, której poszczególni członkowie są równi czy też klubem silnych graczy, narzucających reszcie swoje zdanie. Polska, która sama była już w pozycji outsidera zdecydowanie opowiada się za ideą unii solidarnej, nie my jednak rozdajemy karty.
Szkoda, że przez debatę traktatową rozsądna polska propozycja partnerstwa wschodniego, zaaprobowana przez UE przeszła właściwie bez echa.