W nocy z czwartku na piątek w wybuchu bomby domowej roboty podczas koncertu z okazji Dnia Niepodległości Białorusi rannych zostało w centrum Mińska ponad 50 ludzi. Nie ma ofiar śmiertelnych, ani ciężko rannych.
Jeden ze świadków powiedział, że na miejscu wybuchu ładunku widział rozrzucone nakrętki i śruby.
W piątek szef MSW Uładzimir Naumau poinformował, że w stolicy jeszcze w nocy znaleziono drugą bombę. "To ułatwi nam śledztwo w sprawie eksplozji w Mińsku" - powiedział.
Na koncercie, którego mimo wybuchu nie przerwano, obecny był prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka. Jego rzecznik Pawał Liohki powiedział, że Łukaszenka "w ciągu kilku minut" znalazł się na miejscu wybuchu. "Nie został tam długo, żeby nie przeszkadzać w pracy służbom ratunkowym" - dodał Liohki.
Rzecznik zaprzeczył też, by to Łukaszenka stanowił cel ataku. "To nie była próba zamachu na prezydenta" - oświadczył.
Wcześniej milicja informowała, że był to "chuligański wybryk" i wszczęto w tej sprawie śledztwo.
Według rzecznika mińskiej milicji, ponad 20 osób zostało odwiezionych do szpitali. Białoruskie ministerstwo zdrowia poinformowało o ponad 50 poszkodowanych, ale nie wszyscy zostali hospitalizowani. Większość rannych ma obrażenia nóg.
Rzecznik ministerstwa ds. sytuacji nadzwyczajnych oświadczył, że bomba wybuchła pół godziny po północy. Koncert odbywał się w plenerze, przy pomniku upamiętniającym bohaterstwo Mińska w czasie II wojny światowej.
ab, pap