Radio Suisse Romande poinformowało w piątek, że za uwolnienie byłej kandydatki na prezydenta Kolumbii, trzech Amerykanów oraz 11 innych zakładników partyzanci otrzymali 20 mln dol. Za transakcją stały jakoby Stany Zjednoczone.
Ingrid Betancourt nie wierzy w doniesienia szwajcarskiej rozgłośni.
Kolumbijskie władze podały, że więźniów odbito z rąk rebeliantów podstępem, dzięki czemu uniknięto rozlewu krwi. Wojskowym szpiegom udało się rzekomo przeniknąć do szeregów FARC i przekonać dowódcę oddziału strzegącego więźniów, że nowy lider organizacji Alfonso Cano nakazał przetransportować zakładników do innego obozu. W środę podstawiono w tym celu wojskowy helikopter, upozorowany na maszynę niezależnej organizacji sympatyzującej z rebeliantami.
Przebywająca obecnie w Paryżu francusko-kolumbijska działaczka polityczna powiedziała, że "to co przeżyła, nie mogło być inscenizacją". 46-letnia Betancourt nie wierzy w przedstawioną przez RSR wersję wydarzeń. Wspomina, że na twarzach nieuzbrojonych żołnierzy udających pracowników organizacji związanej z rebeliantami widać było skupienie. Radość, jaka zapanowała na pokładzie śmigłowca po obezwładnieniu rebeliantów, także nie mogła być udawana - uważa.
Betancourt została uwolniona w środę, po ponad sześciu latach spędzonych w kolumbijskiej dżungli w niewoli FARC.
nd, pap