Od dawna NATO nie mówiło tak silnym, jednym głosem. Zarówno szefowie dyplomacji krajów członkowskich, jak i sekretarz generalny, Jaap de Hoop Scheffer ostro potępili zarówno rosyjską agresję przeciwko Gruzji, jak i pogróżki pod adresem Polski. Mocnych słów było sporo, w przeciwieństwie do konkretów.
Niedzielna wizyta kanclerz Merkel w Tbilisi, kiedy to pani kanclerz zdecydowanie opowiedziała się za przystąpieniem Gruzji do NATO, rozbudziła w Gruzinach nadzieję, że droga do sojuszu będzie szybka i łatwa. Gruzini oczekiwali, że już w grudniu ich kraj otrzyma zaproszenie do MAP. Dzisiaj nadzieje te prysły. Gruzja zostanie członkiem sojuszu, ale w bliżej nieokreślonej przyszłości. Na razie musi się zadowolić obietnicą stworzenia rady NATO-Gruzja, analogicznej do tej, jaka jest już dla Ukrainy.
Trudno było oczekiwać cudów. Nie od dziś wiadomo, że NATO w kwestii rozszerzenia jest podzielone. Nie tylko Francja i Niemcy, ale także Belgia czy przede wszystkim Włochy najchętniej utrzymałyby status quo i perspektywa członkostwa dla Gruzji i Ukrainy jest dla nich trudna do zaakceptowania. Bo poza ryzykiem dodatkowego zaostrzenia relacji z Rosją, niemalże wkroczenia z nią na wojenną ścieżkę, oznaczałoby to wzmocnienie wpływów amerykańskich. Już wejście Polski, krajów nadbałtyckich oraz Bułgarii i Rumunii zostało - i słusznie - odebrane jako amerykanizacja paktu. Przyjęcie Ukrainy i Gruzji jeszcze bardziej osłabiłoby rolę "starej Europy". No a w obecnej sytuacji byłoby to rzuceniem rękawicy Rosji.
Ważne jest jednak, że z Kwatery Głównej popłynął czytelny sygnał, że sojusz jest solidarny - i wewnętrznie (z Polską), i z Gruzją. To tylko słowa, ale w wojnie dyplomatycznej, jaka się toczy ponownie między USA a Rosją to słowa się liczą. A NATO wreszcie zajęło stanowisko.
Trudno było oczekiwać cudów. Nie od dziś wiadomo, że NATO w kwestii rozszerzenia jest podzielone. Nie tylko Francja i Niemcy, ale także Belgia czy przede wszystkim Włochy najchętniej utrzymałyby status quo i perspektywa członkostwa dla Gruzji i Ukrainy jest dla nich trudna do zaakceptowania. Bo poza ryzykiem dodatkowego zaostrzenia relacji z Rosją, niemalże wkroczenia z nią na wojenną ścieżkę, oznaczałoby to wzmocnienie wpływów amerykańskich. Już wejście Polski, krajów nadbałtyckich oraz Bułgarii i Rumunii zostało - i słusznie - odebrane jako amerykanizacja paktu. Przyjęcie Ukrainy i Gruzji jeszcze bardziej osłabiłoby rolę "starej Europy". No a w obecnej sytuacji byłoby to rzuceniem rękawicy Rosji.
Ważne jest jednak, że z Kwatery Głównej popłynął czytelny sygnał, że sojusz jest solidarny - i wewnętrznie (z Polską), i z Gruzją. To tylko słowa, ale w wojnie dyplomatycznej, jaka się toczy ponownie między USA a Rosją to słowa się liczą. A NATO wreszcie zajęło stanowisko.