Krok ten podjęto ze względu na krwawe starcia między zwolennikami a przeciwnikami rządu, do których doszło na ulicach stolicy. Zginęła jedna osoba, ponad 30 zostało rannych.
Stan nadzwyczajny potrwa nie dłużej niż kilka dni. "Uczynię co w mojej mocy, by znormalizować sytuację tak szybko, jak to tylko możliwe" - podkreślił szef tajlandzkiego rządu na konferencji prasowej.
Zgodnie z dekretem rządu za bezpieczeństwo odpowiedzialne będzie teraz również wojsko. Władze wprowadziły jednocześnie ograniczenia dla mediów, rozpowszechniających informacje "podważające bezpieczeństwo ogółu". Zakazano wszelkich publicznych zgromadzeń.
Osobą odpowiedzialną za porządek i bezpieczeństwo w Bangkoku premier uczynił naczelnego dowódcę sił zbrojnych generała Anuponga Paochindę.
Mimo wprowadzenia stanu wyjątkowego w nocy z poniedziałku na wtorek wciąż trwała okupacja kancelarii szefa rządu. Tłum odmówił rozejścia się.
"Nie ma wystarczająco wielu więzień, do których mogliby nas wrzucić" - mówił tysiącom zgromadzonych przeciwników obecnych władz Tajlandii lider protestów Chamlong Srimuang. Demonstrujący od ubiegłego tygodnia domagają się dymisji premiera Samaka.
Wcześniej pod kancelarią zwolennicy rządu przebili się przez kilka kordonów interwencyjnych oddziałów policji, by zaatakować członków opozycyjnego Ludowego Sojuszu na Rzecz Demokracji. Z obu stron rzucano deski i kamienie, zanim przybyli dodatkowi policjanci i rozdzielili przeciwników.
ND, PAP