Sytuacja wojsk Sojuszu Północnoatlantyckiego w Afganistanie nie nastraja optymistycznie. Od czasu rozpoczęcia interwencji militarnej NATO w tym kraju minęło już 7 lat, a perspektywa jej zakończenia nawet umiarkowanym sukcesem staje się coraz bardziej wątpliwa.
NATO, odpowiedzialne politycznie i militarnie za operację "pokojową" w Afganistanie, jest coraz bardziej bezsilne wobec talibów i wspierajacej ich Al-Kaidy. W porównaniu z ubiegłym rokiem, liczba ataków na siły koalicyjne wzrosła niemal dwukrotnie, podobnie zresztą jak liczba ofiar. Operacje talibskiej partyzanki, w które od jakiegoś czasu włączono typowe dla Al-Kaidy zamachy terrorystyczne, skutecznie hamują postęp w działaniach Sojuszu. Przypomina to sytuację, w której jednego dnia wojska koalicji posuwają się o krok naprzód, a następnego dnia - dwa w tył. Tymczasem talibowie zepchnięci przed laty na pakistańsko-afgańskie pogranicze, stopniowo odbijają coraz większe połacie kraju.
Talibom sprzyjają też zmiany polityczne w sąsiednim Pakistanie, stanowiącym od lat ich zaplecze. Siły, które doszły tam do władzy, po wymuszonych zresztą przez USA na Musharraffie, wyborach parlamentarnych, oficjalnie deklarują chęć układania się z afgańskimi radykałami.
Militarne niepowodzenia NATO mają z kolei wpływ na poziom pomocy humanitarnej, niezbędnej w kraju tak dramatycznie ubogim jak Afganistan. Wiele do życzenia pozostawia taktyka wojskowa koalicjantów. Coraz częściej słyszy się o dużych stratach wśród cywilów, spowodowanych przez nasilające się ataki powietrzne. A to wszystko z pewnością nie przysparza sympatii dla żołnierzy ISAF wśród Afgańczyków.
W tej sytuacji wątpliwa jest wartość zapowiedzi Busha wysłania do Afganistanu dodatkowych 4,5 tysiąca żołnierzy. Przede wszystkim dlatego, że stanowią oni przysłowiową kroplę w morzu potrzeb, zwłaszcza że wojska kanadyjskie już zapowiedziały wycofanie się z Afganistanu do roku 2011, a wyjście kolejnych jest tylko kwestią czasu. By sytuacja mogła się poprawić, potrzeba radykalnych zmian, zarówno w samym Sojuszu, jak i gospodarce Afganistanu. A na to potrzeba sporo pieniędzy, których w tym niespokojnym kraju nikt nie chce zainwestować. I nic tu nie zmieni wysłanie dodatkowych dwóch, trzech brygad, tak jak zapowiadają kandydaci na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych, John McCain i Barack Obama,
Magdalena Cichuta
Talibom sprzyjają też zmiany polityczne w sąsiednim Pakistanie, stanowiącym od lat ich zaplecze. Siły, które doszły tam do władzy, po wymuszonych zresztą przez USA na Musharraffie, wyborach parlamentarnych, oficjalnie deklarują chęć układania się z afgańskimi radykałami.
Militarne niepowodzenia NATO mają z kolei wpływ na poziom pomocy humanitarnej, niezbędnej w kraju tak dramatycznie ubogim jak Afganistan. Wiele do życzenia pozostawia taktyka wojskowa koalicjantów. Coraz częściej słyszy się o dużych stratach wśród cywilów, spowodowanych przez nasilające się ataki powietrzne. A to wszystko z pewnością nie przysparza sympatii dla żołnierzy ISAF wśród Afgańczyków.
W tej sytuacji wątpliwa jest wartość zapowiedzi Busha wysłania do Afganistanu dodatkowych 4,5 tysiąca żołnierzy. Przede wszystkim dlatego, że stanowią oni przysłowiową kroplę w morzu potrzeb, zwłaszcza że wojska kanadyjskie już zapowiedziały wycofanie się z Afganistanu do roku 2011, a wyjście kolejnych jest tylko kwestią czasu. By sytuacja mogła się poprawić, potrzeba radykalnych zmian, zarówno w samym Sojuszu, jak i gospodarce Afganistanu. A na to potrzeba sporo pieniędzy, których w tym niespokojnym kraju nikt nie chce zainwestować. I nic tu nie zmieni wysłanie dodatkowych dwóch, trzech brygad, tak jak zapowiadają kandydaci na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych, John McCain i Barack Obama,
Magdalena Cichuta