Amerykańskie telewizje i lewicowe dzienniki szumnie ogłaszają wielkie sukcesy Baracka Obamy. Kandydat Demokratów wygrał wszystkie trzy debaty telewizyjne, prowadzi we wszelkich możliwych sondażach i zdobywa poparcie kolejnych grup społecznych.
Wydawać się może, że wybory będą już tylko formalnością i ostatnim etapem tryumfalnego marszu „Wielkiego Baracka" do Białego Domu.
Zachwyt nad kandydaturą i osobą Obamy nie dziwi: od niepamiętnych już czasów większość mediów w USA kibicuje kandydatom Partii Demokratycznej. Tak było w przypadku „ulubieńca mediów" – Johna F. Kennedy’ego, Jimmy’ego Cartera i oczywiście Billa Clintona. Taką samą klakę media robiły Al Gore’owi (który wsławił się tym, że w Ameryce Łacińskiej powiedział „Szkoda, że nie znam łaciny, bo mógłbym z wami porozmawiać"). Gorzej, że tym razem kandydat Demokratów faktycznie może wygrać. A to już będzie prawdziwa katastrofa.
Jakie poglądy ma Barack Obama – chciałoby się zapytać? Obserwując jego wystąpienia ciężko znaleźć odpowiedź. Obama – podobnie jak Donald Tusk – poglądów ma mało, dużo obiecuje, a konkretów unika. Jego Ameryka to Ameryka „sprawiedliwości społecznej", „równych szans" i innych banałów. Obserwując wyścig do Białego Domu, widać, że Obama operuje populistycznymi hasłami: nadanie prawa pobytu nielegalnym imigrantom, otworzenie granic z Meksykiem, większa tolerancja religijna, równouprawnienie dla homoseksualistów.
Jeszcze gorzej jest na płaszczyźnie polityki zagranicznej, gdzie Obama opowiada się przeciwko wojnie w Iraku i wojnie z terrorem w ogóle. To zły znak. Zakończenie wojny z terrorem to de facto rezygnacja Waszyngtonu z polityki „światowego żandarma". To zaś grozi pozostawieniem swobody działania groźnym reżimom, takim jak Iran i Korea Północna.
Pozostaje mieć nadzieję, że wyborcy jednak otrzeźwieją i wybiorą kandydata, który wprawdzie w debatach wypada gorzej, ale nie zaprzepaści tego, co wiele pokoleń budowało przez lata.
Zachwyt nad kandydaturą i osobą Obamy nie dziwi: od niepamiętnych już czasów większość mediów w USA kibicuje kandydatom Partii Demokratycznej. Tak było w przypadku „ulubieńca mediów" – Johna F. Kennedy’ego, Jimmy’ego Cartera i oczywiście Billa Clintona. Taką samą klakę media robiły Al Gore’owi (który wsławił się tym, że w Ameryce Łacińskiej powiedział „Szkoda, że nie znam łaciny, bo mógłbym z wami porozmawiać"). Gorzej, że tym razem kandydat Demokratów faktycznie może wygrać. A to już będzie prawdziwa katastrofa.
Jakie poglądy ma Barack Obama – chciałoby się zapytać? Obserwując jego wystąpienia ciężko znaleźć odpowiedź. Obama – podobnie jak Donald Tusk – poglądów ma mało, dużo obiecuje, a konkretów unika. Jego Ameryka to Ameryka „sprawiedliwości społecznej", „równych szans" i innych banałów. Obserwując wyścig do Białego Domu, widać, że Obama operuje populistycznymi hasłami: nadanie prawa pobytu nielegalnym imigrantom, otworzenie granic z Meksykiem, większa tolerancja religijna, równouprawnienie dla homoseksualistów.
Jeszcze gorzej jest na płaszczyźnie polityki zagranicznej, gdzie Obama opowiada się przeciwko wojnie w Iraku i wojnie z terrorem w ogóle. To zły znak. Zakończenie wojny z terrorem to de facto rezygnacja Waszyngtonu z polityki „światowego żandarma". To zaś grozi pozostawieniem swobody działania groźnym reżimom, takim jak Iran i Korea Północna.
Pozostaje mieć nadzieję, że wyborcy jednak otrzeźwieją i wybiorą kandydata, który wprawdzie w debatach wypada gorzej, ale nie zaprzepaści tego, co wiele pokoleń budowało przez lata.