Nie minęło kilka dni od wyborów w USA, a kierownictwo ekipy Baracka Obamy podjęło zaskakującą decyzję: zakazało jego doradcom od spraw zagranicznych informować media o planach polityki zagranicznej przyszłego prezydenta. Rodzi to podejrzenia, że przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych nie ma spójnej koncepcji polityki międzynarodowej.
Wbrew temu, co mówią amerykańscy lewicowi publicyści, Obama i jego eksperci, nie dlatego nie chcą się wypowiadać, aby nie wprowadzać w błąd, ale dlatego, by nie obnażyć własnych braków.
Polityka zagraniczna to bowiem znacznie szersze spektrum spraw niż deklarowane przez Obamę wycofanie wojsk z Iraku, bodajże jedyna jasno artykułowana przez niego w czasie kampanii kwestia z dziedziny polityki międzynarodowej. Ważniejsze mogą się okazać relacje z coraz śmielej poczynającą sobie na arenie międzynarodowej Rosją.
Jego rozmowa z prezydentem Lechem Kaczyńskim, kiedy Obama - jeśli wierzyć jego doradcom - powiedział, że najpierw trzeba się przekonać czy system antyrakietowy rzeczywiście działa, a dopiero później go instalować, musiała ucieszyć Moskwę. Świadczy to bowiem o jego już wcześniej wyrażanym sceptycznym stosunku do instalowania w Polsce i Czechach elementów tarczy antyrakietowej. Tarczy, która moim zdaniem, nie jest wymierzona przeciwko Iranowi czy Korei Północnej, a przynajmniej nie tylko przeciwko nim, ale przede wszystkim przeciwko Rosji.
Sceptyczne deklaracje przyszłego prezydenta świadczą o tym, iż zamierza on złagodzić kurs Waszyngtonu wobec Moskwy, jak wielokrotnie czynili to jego poprzednicy z Partii Demokratycznej. Przewidując to, Rosjanie już na wyrost cieszyli się z jego zwycięstwa. Czyżby Obama tego nie dostrzegał?
Polityka zagraniczna to bowiem znacznie szersze spektrum spraw niż deklarowane przez Obamę wycofanie wojsk z Iraku, bodajże jedyna jasno artykułowana przez niego w czasie kampanii kwestia z dziedziny polityki międzynarodowej. Ważniejsze mogą się okazać relacje z coraz śmielej poczynającą sobie na arenie międzynarodowej Rosją.
Jego rozmowa z prezydentem Lechem Kaczyńskim, kiedy Obama - jeśli wierzyć jego doradcom - powiedział, że najpierw trzeba się przekonać czy system antyrakietowy rzeczywiście działa, a dopiero później go instalować, musiała ucieszyć Moskwę. Świadczy to bowiem o jego już wcześniej wyrażanym sceptycznym stosunku do instalowania w Polsce i Czechach elementów tarczy antyrakietowej. Tarczy, która moim zdaniem, nie jest wymierzona przeciwko Iranowi czy Korei Północnej, a przynajmniej nie tylko przeciwko nim, ale przede wszystkim przeciwko Rosji.
Sceptyczne deklaracje przyszłego prezydenta świadczą o tym, iż zamierza on złagodzić kurs Waszyngtonu wobec Moskwy, jak wielokrotnie czynili to jego poprzednicy z Partii Demokratycznej. Przewidując to, Rosjanie już na wyrost cieszyli się z jego zwycięstwa. Czyżby Obama tego nie dostrzegał?