"To nie jest żaden konflikt polsko-niemiecki, ale sprawa prywatna, którą w sposób oczywisty upolityczniono" - mówi ojciec uprowadzonego w październiku chłopca, cytowany w artykule zamieszczonym na stronie internetowej "Rheinische Post". Imię dziecka autorka artykułu celowo zmieniła - na Daniel. Polskie media piszą o chłopcu o imieniu Moritz.
Wychodząca w Duesseldorfie gazeta pisze, że "wojna rozwodowa mieszkańca Moenchengladbach z jego polską byłą żoną zajmuje nawet rządy państw". Sprawę nagłośniły ostatnio polskie media.
"Od kilku tygodni (Beata Pokrzeptowicz) udziela wywiadów, stawiając zarzut, który w polskiej opinii publicznej wywołuje oburzenie: 'Niemieckie władze chcą zgermanizować mojego syna'" - pisze "Rheinische Post".
Jak informuje, już w 2006 roku kobieta twierdziła w polskich mediach, że urząd ds. młodzieży (Jugendamt) w Moenchengladbach zabrania jej w czasie nadzorowanych widzeń, rozmawiać z dzieckiem po polsku. "Dzięki temu oskarżeniu zyskała posłuch ze strony ówczesnego prawicowo-narodowego rządu Kaczyńskiego i została nawet przyjęta przez minister spraw zagranicznych - pisze gazeta.
Według "Rheinische Post" sprawę dobrze pamięta rzecznik miasta Moenchengladbach Dirk Ruetten. "Mówiąc krótko, nie mogliśmy matce zabronić wówczas rozmawiania z dzieckiem po polsku, bo w tym czasie w ogóle nie odwiedzała swojego syna" - mówi.
To ojciec chłopca doprowadził do tego, by pani Beata mogła widywać się z synem jedynie pod nadzorem. "Tygodniami Daniel wracał z wizyt u niej (matki) roztrzęsiony i miał koszmary" - opowiada. Kiedy ośmiolatek załamał się w szkole, ojciec poszedł do sądu. Chłopiec miał zwierzyć się nauczycielce, jakoby matka wywierała na niego presję i chciała stale słyszeć, że wolałby być u niej.
"Ówczesny wyrok był jednym ze 100 postanowień sądowych przeciwko Beacie Pokrzeptowicz. Przez dwa lata dzieliła ona - w bardziej bądź mniej pokojowy sposób - prawo do opieki z byłym mężem. Aż do 2003 roku, gdy Daniel znikł w Gdańsku. Minęło osiem miesięcy zanim dwa polskie sądy przyznały ojcu prawo do opieki, a trzeci skazał matkę za uprowadzenie. Wtedy wówczas pięciolatek wrócił do Nadrenii" - informuje "Rheinische Post".
Po tym, jak w 2006 roku sąd nakazał, by wizyty Beaty Pokrzeptowicz z synem odbywały się pod nadzorem pracowników Jugendamtu, "nigdy nie przychodziła ona na takie spotkania". "Zamiast tego podawała w wątpliwość postanowienia sądu, twierdziła, że nasi pracownicy są niekompetentni, a Daniel był źle traktowany przez partnerkę jego ojca" - mówi Dirk Ruetten, cytowany przez "Rheinische Post".
Ojciec miał nawet zatrudnić nauczycielkę języka polskiego, by chłopiec nie zapomniał języka swojej matki. "To należy do jego życiorysu, nigdy nie chciałem, by (syn) stracił kontakt z polskimi krewnymi" - mówi mężczyzna.
Nie ma on też wątpliwości, że polskie władze, "zrobią to, co trzeba", gdy znajdą poszukiwaną międzynarodowym listem gończym Polkę. I zaapelował do Beaty Pokrzeptowicz: "Proszę, pozwól Danielowi wrócić do domu".
ab, pap