"Zostaniemy tutaj aż do jego uwolnienia, nawet jeśli żołnierze próbowaliby nas usunąć" - powiedział jeden z pięciu braci 29- letniego Muntadara al-Zeidiego.
Trawnik w małym parku w pobliżu silnie strzeżonej tzw. zielonej strefy okupuje ok. 30 osób - członków rodziny i przyjaciół dziennikarza.
Manifestantów poczęstował tradycyjnym posiłkiem, składającym się z ryżu i mięs, były deputowany szyicki. Do jedzenia zaproszono też żołnierzy wojsk Ministerstwa Obrony, którzy przyjechali wozami opancerzonymi.
Dowódca oddziału podkreślił, że on i jego ludzie mają zapewnić rodzinie bezpieczeństwo, ponieważ "obawiamy się samobójczego ataku".
Brat Zeidiego powiedział też, że z więźniem kontaktował się jego ojciec i z relacji wynika, że - wbrew wcześniejszym obawom - nie ma on złamanej ręki, lecz jedynie sińce na twarzy.
Rodzina dziennikarza twierdziła w tym tygodniu, że złamana ręka i inne obrażenia były wynikiem pacyfikacji przeprowadzonej przez irackich funkcjonariuszy na niedzielnej konferencji prasowej.
Premier Iraku, Nuri al-Maliki, wyznał, że czuje się wyczynem Zeidiego osobiście upokorzony ze względu na naruszenie ważnego dla Arabów prawa gościnności. Dziennikarz, ciskając butami w Busha, krzyknął po arabsku: "Masz, psie, na pożegnanie". Ciśnięcie w kogoś butem, jak i nazwanie psem, w świecie arabskim jest wyrazem głębokiej pogardy.pap, keb