Od trzech tygodni Czechy formalnie przewodzą Unii Europejskiej. Formalnie, bo mimo, że od 1 stycznia 2009 prezydencja unijna przypadła politykom znad Wełtawy, to rzeczywiste ośrodki decyzyjne są gdzie indziej. Berlin i Paryż wytyczają ramy polityki zagranicznej UE nie zważając na głos czeskich "partnerów".
Początek 2009 roku to czas dwóch kryzysów. Gazy i gazu. W obu przypadkach postępowanie europejskich potęg przebiegało niemal identycznie. Najpierw czeski premier Mirek Topolanek prezentował stanowisko UE, a następnie …Merkel i Sarkozy rozpoczynali właściwą politykę. Właściwą, czyli dobrą dla Niemiec i Francji.
„Należy wypróbować taki reżim, który doprowadzi do tego, że rosyjski gaz znów popłynie na Bałkany i zachód Europy, a jednocześnie sprawi, że gaz ten nie zniknie gdzieś na Ukranie". To nie opinia jednego z propagandystów Kremla, ale kanclerz Niemiec Angeli Merkel, która w najgorętszym momencie gazowego sporu potwierdziła, że gaz nie musi dopływać na Ukrainę. Ważne, żeby gazociąg północny – strategiczny projekt niemiecko-rosyjski był kontynuowany. Ważna deklaracja padła na specjalnym spotkaniu z Władimirem Putinem, w czasie, gdy w Kijowie trwał nieudany szczyt prezydenta Juszczenki.
Podobny scenariusz rozegrał się w relacjach UE – Izrael. Mimo, że prezydencja Francji skończyła się wraz z końcem 2008 roku, to od początku wojny izraelsko-palestyńskiej Nicolas Sarkozy czuje się naturalnym przedstawicielem Europy. To nie Mirek Topolanek czy Karel Schwarzenberg a właśnie prezydent Francji przewodniczył spotkaniu przywódców europejskich i bliskowschodnich zorganizowanych w egipskim kurorcie Szarm el-Szejk. „My, europejscy liderzy" rozpoczął konferencję prasową Sarkozy. Tuż po zakończeniu szczytu pojechał na rozmowy z prezydentem Izraela, oczywiście reprezentując UE.
W obliczu wydarzeń z ostatniego miesiąca trudno uwierzyć w deklaracje spójnej unijnej polityki zagranicznej. Merkel i Sarkozy zdają się mówić: multilateralizm tak, ale wtedy, gdy Francja czy Niemcy przewodniczą unii. Wspólna polityka wschodnia i solidarna polityka energetyczna tak, ale gdy nie grozi to interesom Paryża czy Berlina. Można tylko zadać pytanie, co zmieni Traktat Lizboński, który owszem wprowadzi nowe formalne rozwiązania instytucjonalne, ale nie wpłynie na realną politykę.
„Należy wypróbować taki reżim, który doprowadzi do tego, że rosyjski gaz znów popłynie na Bałkany i zachód Europy, a jednocześnie sprawi, że gaz ten nie zniknie gdzieś na Ukranie". To nie opinia jednego z propagandystów Kremla, ale kanclerz Niemiec Angeli Merkel, która w najgorętszym momencie gazowego sporu potwierdziła, że gaz nie musi dopływać na Ukrainę. Ważne, żeby gazociąg północny – strategiczny projekt niemiecko-rosyjski był kontynuowany. Ważna deklaracja padła na specjalnym spotkaniu z Władimirem Putinem, w czasie, gdy w Kijowie trwał nieudany szczyt prezydenta Juszczenki.
Podobny scenariusz rozegrał się w relacjach UE – Izrael. Mimo, że prezydencja Francji skończyła się wraz z końcem 2008 roku, to od początku wojny izraelsko-palestyńskiej Nicolas Sarkozy czuje się naturalnym przedstawicielem Europy. To nie Mirek Topolanek czy Karel Schwarzenberg a właśnie prezydent Francji przewodniczył spotkaniu przywódców europejskich i bliskowschodnich zorganizowanych w egipskim kurorcie Szarm el-Szejk. „My, europejscy liderzy" rozpoczął konferencję prasową Sarkozy. Tuż po zakończeniu szczytu pojechał na rozmowy z prezydentem Izraela, oczywiście reprezentując UE.
W obliczu wydarzeń z ostatniego miesiąca trudno uwierzyć w deklaracje spójnej unijnej polityki zagranicznej. Merkel i Sarkozy zdają się mówić: multilateralizm tak, ale wtedy, gdy Francja czy Niemcy przewodniczą unii. Wspólna polityka wschodnia i solidarna polityka energetyczna tak, ale gdy nie grozi to interesom Paryża czy Berlina. Można tylko zadać pytanie, co zmieni Traktat Lizboński, który owszem wprowadzi nowe formalne rozwiązania instytucjonalne, ale nie wpłynie na realną politykę.